— „Czy to w Paryżu, czy za Paryżem? zapytałem.
— „Za Paryżem.
— „Zgoda.“
I stanęło na tem, że on nie tej ale następnej nocy da mi dowód, jako nie ten jest winien, którego mają stracić, ale przeciwnie, człowiek używający wolności.
— I pan zgodziłeś się na tę wycieczkę? wybełkotał Gerard.
— Mógłżem uczynić inaczej? pytam pana, który jesteś człowiekiem rozumnym. Wiesz, jakie jest moje posłannictwo. Musiałem powiedzieć „zgoda,“ w imię tej dewizy, że sługa sprawiedliwości winien życie poświęcić dla prawdy: vitam impendere vero.
— I pójdziesz pan?
— Muszę, postawiony jestem w konieczności. Ale powiedziałem panu, że nie tej nocy, tylko na drugą... słyszysz pan, na drugą noc!
— Słyszę, odpowiedział Gerard, który rzeczywiście słyszał ale nic nie rozumiał, a zęby mu szczękały.
— O! wiedziałem panie Gerard, że cię zainteresuję tem opowiadaniem.
— Ależ nareszcie, wyjąkał Gerard, jaki jest cel tego, co mi pan mówisz, jaki rezultat zwierzenia.
— Czy pan nie widzisz?... Powiedziałem sobie: „Pan Gerard jest filantropem; jak się dowie, że jakiś biedak narażony jest na niebezpieczeństwo, to stawi się w położeniu tego nieszczęśliwego mordercy; odczuje męczarnie jego, jakby to on sam był winnym.“ Nie omyliłem się podobno, wszak prawda, panie Gerard?
— O! nie! nie! zawołał tenże.
— Otóż ten pierwszy rezultat skłania mnie do mówienia dalej. Jutro o północy wybieram się z tamtym drugim filantropem... który całkiem niepodobny do ciebie, panie Gerard, nie wiem w którą stronę pojedziemy, bo nic mi o tem nie mówił; ale przenikliwością, którą zawdzięczam mojemu długiemu doświadczeniu, odgaduję, że to będzie w stonę Cour-de-France.
— W tę stronę?
— Tak... Przybywszy tam, bierzemy się na prawo albo na lewo, zapewne na prawo; wchodzimy, jak? nie wiem, ale nareszcie wchodzimy prawdopodobnie do parku, poświadczamy tam istnienie jakiegoś skieletu w dole; ujmu-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1486
Ta strona została przepisana.