Pan Gerard wyszedł szybko z pałacu prefektury. Dostawszy się na ulicę, rzucił się do fiakra i krzyknął:
— Jedziemy na godziny, dostaniesz dziesięć franków za godzinę, jeżeli zrobisz milę przez godzinę.
— Rozumiem... Gdzie jedziemy, obywatelu?
— Do Vanvres.
Za godzinę byli w Vanvres.
— Czy mam zaczekać, obywatelu? zapytał dorożkarz, któremu się te warunki podobały.
Gerard pomyślał chwilę. Miał w domu powozy i konie, ale obawiał się jakiej niedyskrecji ze strony stangreta; uważał, że lepiej wziąć obcego człowieka, z którym nigdy więcej nie będzie miał do czynienia, jak raz z nim załatwi rachunek. Postanowił więc zatrzymać swojego Limuzyna. Obawiał się tylko, ażeby zostawszy przy takiej samej cenie, nie obudzić w nim podejrzenia. Chęć przyspieszenia jazdy sprawiła, że popełnił błąd: nie chciał popełnić drugiego.
— Dziękuję ci, rzekł, przybyłem kilka minut zapóźno i już nie zastałem osoby, do której miałem interes. Pojechała ona do Viry-sur-Orge.
— Szkoda, obywatelu, szkoda.
— Chciałbym się jednak z nią dziś jeszcze zobaczyć, mówił z cicha Gerard, niby do samego siebie.
— Mogę pana zawieźć do Viry; trzy mile, to się prędko przeleci.
— Tak, ale uważasz, ja mogę dostać bryczkę do Viry za trzy franki.
— Ja co prawda, nie zawiozę tam pana za trzy franki, ale zważ pan, że w takiej bryczce to natłoczą panu rozmaitego ludu, tymczasem w mojej dorożce jesteś pan jak u siebie.
— Wiem, wiem, rzekł Gerard, który nadewszystko pragnął być u siebie, słuszna twoja uwaga.
— Wieleby też pan dał temu biednemu Barnabie za drogę do Viry?
— Musiałbyś mnie także odwieźć napowrót.
— Czemu nie?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1489
Ta strona została przepisana.
XV.
Ostrożny dorożkarz.