jak kos; ale zdaje się ten powóz nie należał do ślubu, bo odjechał.
— Ja nie widzę powozu, rzekł proboszcz zatrzymując się raz jeszcze i spoglądając przez ręce złożone.
— O! bądź jegomość spokojny, nie zbłądzisz a wreszcie my jegomości odprowadzimy aż do drzwi.
— Hej, Babolinie! ruszaj naprzód i powiedz panu Justynowi, ażeby się nie niecierpliwił, ksiądz na którego czeka, przybywa.
Chłopiec, na którego zawołano imieniem Babolina, ten sam, któregośmy już widzieli tu dwa razy, puścił się w górę przedmieścia, wyśpiewując piosenki własnego pomysłu.
Djalog, a nawet trylog szedł dalej.
— Jegomość nigdy nie byłeś u państwa Corby, księże proboszczu?
— Nie, moi dobrzy ludzie, ja nigdy jeszcze nie byłem w Paryżu.
— Proszę! A zkądże to jegomość jesteś?
— Z Bouillé.
— Z Bouillé! A gdzież to leży? odezwał się jakiś głos.
— W departamencie Niższej Sekwany, odpowiedział drugi głos basowy.
— Istotnie w departamencie Niższej Sekwany, rzekł ksiądz Ducornet. Piękna to miejscowość, powszechnie ją zwą Wersalem Roueńskim.
— O! teraz oni mieszkają bardzo porządnie, doprawdy!
— A nadewszystko dobrze są zagospodarowani... Od trzech tygodni wciąż zwożą do nich coraz to nowe sprzęty.
— A takie piękne, że sam Karol X-ty nie ma piękniejszych w Touileriach.
— Więc ten zacny pan Justyn ma się widać dobrze?
— O! wcale nie opływa jak pączek w maśle!
— Jeżeli tak, to jakżeż on może to czynić?...
— Niektórzy ludzie wydają wszystko co mają, a drudzy i to czego nie mają, odezwał się jakiś perukarz.
— Ej, ej! będziesz ty może obgadywał biednego bakałarza dlatego, że się nie fryzuje i że sam się goli?
— O! pięknie się też goli! przed trzema tygodniami brodę miał na cal zarosłą.
— To i cóż! zawołał jakiś ulicznik, przyjaciel Babolina, broda jego do niego należy, więc wolno mu z nią robić,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/150
Ta strona została przepisana.