Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/151

Ta strona została przepisana.

co mu się podoba, nikt nie ma prawa mu wzbraniać. A choćby na niej i rzepę siał, co komu do tego?
— Oho! odezwał się ksiądz, widzę żółty fiakr.
— Spodziewam się, że go jegomość widzi, odrzekł ulicznik, toć on taki ogromny, jak kadłub wieloryba w Ogrodzie Botanicznym; tylko, suciej malowany.
— Proszę się spieszyć, księże proboszczu, rzekł Babolin, który dopełnił już swego posłannictwa, na jegomości już tylko czekają.
— Ha! skoro na mnie tylko czekają, ozwał się proboszcz, to idę.
I poczciwy ksiądz, uczyniwszy pewne wysilenie, w przeciągu pięciu minut znalazł się rzeczywiście obok żółtego fiakra, naprzeciwko drzwi wchodowych.
— Niech tam będzie jak chce, mówił on do siebie, ten Paryż, zawsze to większe niż Bouillé, a nawet niż Rouen.
Justyn i Mina czekali go u drzwi.
Widząc tę młodą i piękną parę, ksiądz zatrzymał się i uśmiechnął.
— A! zawołał, w istocie, dobry mój Boże, Ty ich stworzyłeś jedno dla drugiego.
Mina podbiegła i skoczyła mu na szyję, jak w czasach, gdy poczciwy ksiądz przychodził odwiedzać matkę Boivin, a kiedy ona miała lat ośm.
Ucałował ją, a potem odsunął od siebie, by się jej przypatrzeć.
W tej pięknej dziewicy, która niedługo stać się miała kobietą, byłby nigdy nie poznał dziewczynki, którą przed sześciu laty wyprawił do Paryża w białej sukience z niebieskim paskiem. Ale poznał ją po czułem uściśnieniu.
Brakowało jeszcze pięciu minut do odjazdu do kościoła.
— Prosimy na górę, księże proboszczu! odezwali się razem Justyn i Mina.
Proboszcz wszedł. Wprowadzono go do małżeńskiego pokoju, w którym znajdowali się: matka Corby, siostra Celestyna, pani Desmarets, panna Zuzanna de Valgeneuse i stary profesor.
— Oto jest nasz proboszcz z Bouillé, mamo Corby, rzekła Mina, ksiądz Ducornet.
— Tak, tak, odrzekł proboszcz cały przejęty radością, ksiądz Ducornet, który przynosi z sobą posag swej wychowanki.