lanki, madrygały do panny Kamilli. Ha! nie mając bibljoteki na pokładzie, przeczytałem mojego Cheniera razi drugi, i takim to sposobem przytoczyłem tę nieroztropną cytatę. Tylko, że mnie wzięli na muchę; ja kupiłem Cheniera ażeby przeczytać „Karola IX“, a tego tymczasem nie było w Chenierze, zdaje się. O! księgarze! księgarze! co to za flibustjery!
— Biedny ojcze chrzestny, rzekł Petrus śmiejąc się, księgarze temu nie winni.
— Jakto! niewinni?
— Nie, ty winien jesteś.
— Ja?
— Tak.
— Wytłómacz mi to.
— Tragedja „Karol IX“ jest utworem Józefa Cheniera konwencjonisty.
— Więc co?
— A książka, którą ty ojcze kupiłeś, jest Andrzeja Cheniera.
— Ah, ah, ah, ah! zawołał kapitan, akcentując ten wykrzyknik na pięć różnych tonów. Ale po chwili głębokiego namysłu: Teraz to się wyjaśnia, rzekł, ale niemniej przeto księgarze są flibustjery.
Petrus widząc, że jego chrzestny ojciec upiera się w swem zdaniu o księgarzach, a nie mając żadnego powodu bronić tej zacnej korporacji, postanowił nie obstawać za nimi, i czekał aż Piotr Berthaut wznowi rozmowę która go istotnie zaciekawiła.
— Otóż, począł marynarz, mówiliśmy, że narobiłeś długów, na tem zdaje się stanęliśmy, mój chrzestny synu?
— Rzeczywiście na tem, odparł młodzieniec.
Nastała chwila milczenia, a Piotr Berthaut utkwił w swego chrzestnego syna wzrok, który zdawał się chcieć czytać w głębi jego duszy.
— A ileż też wynoszą nasze długi... mniej więcej?
— Mniej więcej? zapytał Petrus uśmiechając się.