— Dasz mi też adres swojego krawca, chcę się odświeżyć. Potem, spostrzegłszy kapelusz przez uchylone drzwi od pokoju: Ha! ha! odezwał się, czy to już nie noszą kapeluszy a la Bolivar?
— Nie, teraz noszą a la Murillo.
— Zachowam ja jednak mój, na pamiątkę wielkiego człowieka, któremu zawdzięczam majątek.
— To oznacza dobre serce i wielki umysł, mój drogi ojcze chrzestny.
— Co! ty śmiejesz się ze mnie?
— Bynajmniej.
— Możesz, możesz sobie pozwolić. Mam ja dobre piecyk i udźwignę więcej, niźbyś mógł na nie władować. Ale powiedz mi nasamprzód, gdzie mnie umieścisz?
— Tuż podemną, jeżeli ojciec sobie życzy. Mam tam kawalerski pokoik gotowiuteńki.
— Zachowaj swój pokoik dla kogoś bardziej wymagającego, ja potrzebuję tylko kącika, w którym byłoby łóżko, kilka krzeseł, kilka książek i atlas, to dla mnie dosyć..
Pokoik ten zostaw sobie na schadzkę.
— Przedewszystkiem trzeba ci wiedzieć, mój ojcze chrzestny, że ja nie mam żadnych schadzek u siebie, a następnie, że mnie niczego nie pozbawiasz, zajmując mieszkanie dla mnie niepotrzebne i przeznaczone tylko na schronienie dla Jana Roberta w dniu jego pierwszych przedstawień.
— Aha! Jan Robert, poeta modny... Tak, tak, znam.
— Jakto! Znasz, ojcze Jana Roberta?
— Byłem na jego dramacie, tłómaczonym na język hiszpański, w Rio-Janeiro; znam go... Mój kochany chrześniaku, pomimo, że jestem wilkiem morskim, trzeba ci wiedzieć, iż znam wielu ludzi i wiele rzeczy... Więc tedy,, mieszkanie pod tobą...
— Jest do twojego rozporządzenia, ojcze.
— To cię w niczem nie krępuje?
— W niczem.
— Niech-że więc tak będzie.
— A kiedy ojciec obejmie je w posiadanie?
— Jutro... dziś wieczór.
— Może już od dzisiaj?
— Choćby, jeżeli ci to niebardzo nie na rękę.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1521
Ta strona została przepisana.