promienie słońca. Dość mu było potrząsnąć połą, by sypnąć sztukami złota. Był to słowem istny Nabab klasyczny.
To też Petrus, pod koniec obiadu, z mózgiem nieco przyćmionym rozmaitemi winami, które pił na naleganie kapitana, on co zwykle pijał tylko wodę, myślał, że śni, i musiał zapytywać chrzestnego ojca, by się zapewnić, że wszystkie wypadki następujące po sobie od pięciu godzin, nie są perypetjami jakiej czarodziejskiej sztuki z Cyrku lub z teatru Porte-Saint-Martin.
Uniesiony Petrus, dał się uwieść słodkiemu marzeniu, na które jego chrzestny ojciec, patrzący kącikiem oka, chętnie się godził.
Czarny horyzont jego doli wyjaśniał się; dzięki świetnej wyobraźni młodego malarza, zabłysł naraz jaskrawem i ogniami. Życie okazałe, zdające mu się nieodzownym warunkiem jego kochanki książęcej, przesyłało mu swe najsłodsze wonie. Na czemże mu zbywać teraz będzie? Nieposiadaż poczwórnego wieńca splecionego z kwiatów przepysznych, jakiemi są: młodość, talent, bogactwo i miłość?
To nie do uwierzenia.
Wczoraj spadł tak nizko, dziś nagle dotyka najwznioślejszych szczytów! Tak jednak jest w rzeczy samej.
Trzeba się zatem przyzwyczaić? do szczęścia, jakkolwiek nieprzewidzianego i nieprawdopodobnego.
Ależ, zawołają niektórzy, czy Petrus szczęście swoje, geniusz, fortunę, ma odtąd uczynić zależnemi od kaprysu jakiegoś nieznajomego człowieka; ma przyjmować jałmużnę z ręki obcej? Nie tak nam przecie przedstawiłeś naszego młodego przyjaciela.
Panowie, przedstawiłem wam serce i temperament dwudziesto-sześcio-letni, przedstawiłem człowieka genialnego z gorącemi uczuciami; powiedziałem, że podobnym jest do Van-Dycka z czasu młodości. Przypomnijcie sobie miłostki Van-Dycka z Genui, przypomnijcie Van-Dycka szukającego kamienia filozoficznego w Londynie.
Przed przyjęciem interwencji marynarza, Petrus czynił sobie te wszystkie uwagi, które wy mnie czynicie, ale powiedział sobie, że ten człowiek nie jest obcym, że ta ręka nie jest cudzą; jest przyjacielem jego ojca; ręka ta, która zlewała na jego czoło wodę święconą, przyjęła zobowiązanie czuwać nad jego szczęściem na tym i na tamtym świecie.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1524
Ta strona została przepisana.