otworzył oczy równo z rannym promieniem, przedzierającym się przez zaluzje i spojrzał na swój chronometr.
Miał snać skrupuł budzić chrześniaka o tej godzinie i postanowił walczyć przeciw promieniom słońca, wkraczającym do pokoju bez oznajmienia, odwrócił się do ściany, zamknął oczy z postanowieniem spania jeszcze kilka godzin.
Ale czy to zwyczaj wkorzeniony, czy, że kapitan nie miał czystego sumienia, nie mógł zasnąć, i po dziesięciu minutach, z przekleństwem dosadnie akcentowanem, zerwał się z łóżka.
Ubranie się zajęło mu najpierw dosyć czasu. Zaczesał włosy, ułożył brodę; potem ustroił się od stóp do głów. Było wpół do piątej, kiedy skończył się ubierać. Po ubraniu zamyślił się.
Co robić, ażeby doczekać godziny późniejszej? Przejść się. Chodził tedy kapitan z kwadrans po pokoju, a znużony tem ćwiczeniem, otworzył okno wychodzące na bulwar Montparnasse i odetchnął świeżem powietrzem rannem, słuchając świergotu ptaków. Ale niebawem nasycił się powietrzem poranku i świergotom ptaków. Znowu chodził po pokoju, lecz niebawem i to mu się sprzykrzyło.
Zasiadł konno na krześle i zaczął gwizdać jednę z piosnek żeglarskich, które pewnie zachwycały załogę jego komety; to też ptaki z bulwaru, jak ptaki oceanu, umilkły, by go posłuchać. Po wyczerpaniu tej rozrywki, kapitan mlasnął językiem, tak, jak gdyby mu zaschło podniebienie. A powtórzywszy to z pięć czy sześć razy z rzędu, wymówił tonem melancholijnym:
— Bardzo sucho w gardle!
Zdawał się namyślać i szukać sposobu zaradzenia tej nieprzyjemności. Nagle uderzył się w czoło:
— Ale, rzekł, jakimże ja głupi! Jakto, kapitanie, od godziny jesteś na pokładzie a zapomniałeś, że skład z winem, inaczej mówiąc piwniczka, jest tuż pod tobą!
Otworzył lekko drzwi i na palcach zszedł po kilku schodkach prowadzących do piwniczki.
Jak na kawalerską, była wcale ładna i dobrze zaopatrzona. Było tam bordeau i burgundzkie najdelikatniejsze. Przy pomocy latarki, którą wyjął z kieszeni, łatwo było kapitanowi rzucić okiem na stos butelek i po długich szyjkach poznać wybór win bordeau. Wyciągnął delikatnie jedną butelkę, podniósł ją do oczu, i poznał wino białe.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1535
Ta strona została przepisana.