— Dobre na zabicie robaka, rzekł.
Potem wyciągnąwszy drugą tegoż samego gatunku, zamknął drzwi od piwnicy i pocichutko wrócił do pokoju.
— Jeżeli wino dobre, rzeki zamykając drzwi i z wielką ostrożnością stawiając butelki na stole, to będę mógł cierpliwiej czekać aż się mój chrześniak zbudzi.
Wziął z toalety szklankę od wody, wypłukał ją z największą starannością, ażeby woń wody nie zobojętniła zapachu bordeau, i przysunąwszy krzesło, usiadł przed stołem. Potem, sięgając do kieszeni obszernych spodni i dobywając nóż o rękojeści rogowej, z rozmaitemi przydatkami:
— Inny, rzekł, mając przed sobą dwie butelki, byłby w położeniu starożytnego Tantala zanim by zakosztował wina, a to dla braku korkociągu, ale my, „stare wilki morskie“, dodał uśmiechając się chytrze, nie kłopoczemy się niczem, bo mamy zwyczaj wyprawiać się z bronią i przy borami.
To mówiąc, troskliwie i z wielkiem poszanowaniem wyciągnął korek z butelki, a przykładając nos do otworu:
— Aha! do kroćset! zawołał, pachnie, dalibóg pachnie. Jeżeli jego głos podobny do pierza, to będziemy mieli rozmowę niepozbawioną wdzięku. Nalał sobie pół szklanki i wąchał jeszcze chwilę, nim poniósł do ust. Zapach wytworny! mówił połykając. Potem stawiając szklankę na stole, dodał: Doprawdy, przedni gatunek!... Ho! ho! Jeżeli czerwone, podobne do białego, to ja tedy mam chrzestnego syna, za którego nie będę się potrzebował wstydzić. Powiem mu, skoro się obudzi, ażeby kazał w stawię kilka koszyków tego wina do mojego pokoju, tym sposobem będę mógł niem uraczyć kładąc się i wstając; boć nareszcie, skoro wino białe zabija robaka zrana, nie widzę przyczyny czemuby go nie miało pogrzebać wieczorem.
I tak oto kapitan, nie myśląc o tem, w godzinę wysączył dwie butelki bordeau, nie wypoczywając, chyba dla wygłaszania trafnych sentencyj.
Monolog ten doprowadził kapitana do godziny szóstej. O szóstej zdjęła go znów niecierpliwość, i zaczął chodzić po pokoju. Spojrzał na zegarek. Pokazywał wpół do siódmej.
Właśnie w tej chwili na szpitalu Val-de-Grace uderzyła godzina szósta. Kapitan potrząsnął głową.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1536
Ta strona została przepisana.