— Jest wpół do siódmej, rzekł, zegar na Val-de-Grace musi iść źle. Potem dodał filozoficznie: Czegóż wreszcie dobrego spodziewać się można po zegarze szpitalnym? W końcu po chwili oczekiwania: Mój chrześniak oświadczył, rzekł, że chce wstać wcześnie, więc wejść do jego pokoju zgodnie będzie z jego zamiarem. Zbudzę go zapewne ze snu złotego; ale cóż robić?
To rzekłszy, ruszył na schody, pogwizdując jakąś piosenkę. Klucze były we drzwiach pracowni i pokoju.
— Oho! odezwał się widząc tę nieopatrzność, młodości, nieroztropna młodości!
Potem, otworzył po cichu najpierw drzwi od pracowni, wsunął głowę i patrzył.
Pracownia była pusta. Odetchnął, zamknął drzwi tak cicho, jak je otworzył. Ale jednak zawiasy skrzypnęły.
— Te drzwi potrzeba wysmarować oliwą, wyrzekł.
Podszedł więc ku drzwiom od pokoju Petrusa i otworzył je z równą ostrożnością. Nie czyniły one żadnego szelestu, ani otwierając się, ani zamykając, a ponieważ podłoga wyłożona była kobiercem smyrneńskim, grubym i miękkim, przeto „stary wilk morski“ mógł przejść do sypialni i dojść do łóżka Petrusa.
Petrus spał z rękami i nogami wystającemi na zewnątrz łóżka, jak gdyby w dręczącym śnie usiłował był wstać. W tem położeniu podobny był niezaprzeczenie do dziecka z bajki śpiącego nad przepaścią.
Kapitan, który w pewnych chwilach uczonym był aż do pedantyzmu, skorzystał z okoliczności, i potrząsając ramieniem chrześniaka, tak jakby był dzieckiem z bajki, a on losem:
„Chłopczyku, rzekł doń, ratuję ci życie,
Pomnij się, odtąd bawić przyzwoicie!
Gdybyś tam upadł, mnieby oskarżono...“
Byłby może dalej pociągnął cytatę, ale Petrus zbudzony raptownie, otworzył oczy, a widząc stojącego przed sobą kapitana, wyciągnął rękę ku broni tworzącej w głębi jego łóżka ozdobę i obronę, porwał jatagan, i byłby niezawodnie pchnął nim marynarza, gdyby ten nie był mu powstrzymał ręki.
— Zwolna, chłopcze, zwolna. Co też ty wyrabiasz, kiedy cię zmora dusi; bo niezawodnie dusiła cię zmora, wyznaj.