pewne nie udzieli go nigdy!... dopóty nie możemy być sobie niczem innem, tylko bratem i siostrą.
Mina wydała okrzyk.
— O! odezwała się, jakiem prawem ojciec mój, który opuścił mnie od lat szesnastu, odbiera mnie dziś? Niech zatrzyma swe pieniądze, niech mi zostawi szczęście, niech mi zostawi mego drogiego Justyna, nie jako brata, ale... przebacz mi, mój Boże! jako małżonka!... Justynie, Justynie! Justynie, mój najukochańszy! pójdź do mnie! nie opuszczaj mnie!
I dziewica z ostatnim okrzykiem boleści, padła zemdlona w objęcia Justyna.
W godzinę potem, Mina odjechała do Wersalu, cała zapłakana, jedną rękę trzymając w ręku swej przyjaciółki Zuzanny, a głowę opierając na ramieniu pani Desmarets.
Przed wejściem do powozu, Zuzanna miała czas napisać ołówkiem i dać posłańcowi mały bilecik w tych słowach:
„Małżeństwo spełzło! Zdaje się, że Mina jest bogatą i córką nie byle kogo. Wracamy do Wersalu z piękną zbolałą.
Zbolała, jak piękna Zuzanna de Valgeneuse nazwała swą przyjaciółkę, zostawiła za sobą serce niemniej zbolałe jak swoje.
Było to serce Justyna.
Mylimy się; powinniśmy byli powiedzieć: serca. Były to serca: Justyna, matki, dobrego profesora, siostry Celestyny i proboszcza z Bouillé, który nie wiedział, jakie złe wyrządził i który w prostocie ducha miał się za posłannika radości, kiedy przeciwnie, stał się posłannikiem boleści.
Ale osobą, która wycierpiała najwięcej, bo cierpiała za siebie i za syna, była matka. Ona, tak silna zrazu, znękaną była na końcu. Przed pożegnaniem, nie rzekłszy słowa, żadnego nie wydawszy okrzyku, nie uroniwszy łzy, zemdlała.
Żadne z tych nieszczęśliwych egoistów zemdlenia jej, nie spostrzegło.