Dla rozerwania Ludowika, którego smutek żywo podzielał kapitan, zdecydowano się obiadować u Legriela w Saint-Cloud.
Ludowik i Petrus mieli jechać powozem, Jan Robert i kapitan konno. O szóstej wyruszyli, o trzy kwadranse na siódmą zasiedli już wygodnie w osobnym gabinecie u Legriela.
Liczne i wesołe towarzystwo zebrane było w restauracji, szczególniej też z przyległego gabinetu rozlegały się hałaśliwe rozmowy i śmiechy.
Z początku nowoprzybyli nie zwracali na to uwagi.
Byli głodni, a zatem szczęk łyżek i talerzy głuszył rozmowy i śmiechy. Wkrótce jednak Ludowik zaczął słuchaj uważniej. Był on najbardziej smutny i wskutek tego najmniej roztargniony ze wszystkich. Uśmiechnął się zlekka.
— Dosyć! powiedział, słyszę tu głos, mógłbym nawet powiedzieć dwa głosy znajome.
— Czyżby to był głos milutkiej Róży? zapytał kapitan.
— Nie, na nieszczęście, odrzekł Ludowik z westchnieniem, jestto głos weselszy, ale nie tak czysty.
— Jaki zatem? zapytał Petrus.
W tej chwili głośny wybuch śmiechu przebiegłszy cala gamę tonów, odbił się z przyległego gabinetu. Wprawdzie wszystkie gabinety, które na wypadek większego zebrania mogły być zamienione na jeden duży pokój, przedzielone tylko były ściankami z papieru naklejonego na płótnie.
— W każdym razie śmiech ten jest szczery, powiedział Jan Robert, za to ręczę.
— O! możesz zaręczyć, kochany przyjacielu, gdyż te dwie kobiety w przyległym gabinecie są to: księżniczka Vanvres i hrabina du Battoir.
— Chante-Lilas? zawołali jednocześnie dwaj przyjaciele.
— Tak, ona sama; słuchajcie tylko...
— Panowie, odezwał się Jan Robert, trochę zmieszany, czyż wolno nam podsłuchiwać to, co mówią w przyległym pokoju?.
— A, nie nasza w tem wina, jeżeli mówią tak głośno abyśmy słyszeli; widać, że nie mają sekretów, powiedział Petrus.
— Masz zupełną słuszność, mój synu, odezwał się Berthaut, ja mam co do tego takie samo zdanie. Ale zdaje
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1553
Ta strona została przepisana.