Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1556

Ta strona została przepisana.

— Mój bankier zostawia mi wszelką wolność; a wreszcie o tej godzinie jest zapewne w drodze do Anglji.
— A zatem korzystając z tego, pokażesz mi swój pałac przy ulicy la Bruyere.
— Z przyjemnością.
— No, hrabino du Battoir, powiedział Kamil, spodziewam się, że to powodzenie powinno i ciebie natchnąć nadzieją.
— Ach! rzekła Paqueretta, alboż jest na świecie dwóch Marandów!
— Jakto! zawołali razem Petrus i Ludowik, więc to pan de Marande popełnia te szaleństwa dla księżniczki Vanvres! Czy to prawda, Janie Robercie?
— Nieinaczej! odrzekł śmiejąc się Jan Robert, nie chciałem go wymieniać; lecz gdy Paqueretta była już tyle niedyskretną, powiem wam, że słyszałem o całej tej historji od kogoś, który dokładnie był uwiadomiony.
W tejże chwili księżniczka Vanvres w pomiętej tualecie przeszła koło okna gabinetu, wsparta na ramieniu Kamila de Rozan, a za niemi Paqueretta, gdyż droga nie była dość szeroką, aby pomieścić przy sobie dwie kobiety w szerokich i bufiastych sukniach.

V.
Katastrofa.

Nazajutrz o dziesiątej wieczór w nadziei przyrzeczenia danego mu przez Reginę, Petrus ukryty był za jednym z najgrubszych drzew bulwaru Inwalidów, które znajdowało się w pobliżu małych drzwiczek, wiodących do pałacu marszałka de Lamothe-Houdan.
Pięć minut po dziesiątej drzwi otwarły się z cicha i ukazała się stara Nanon. Petrus usunął się do lipowej alei.
— A więc! zawołała stara piastunka.
— W altanie, nieprawdaż?... wszak ona jest w altanie? Spotkasz pan ją nim tam dojdziesz.
W istocie, zaledwie Petrus zapuścił się w głąb alei, ręka Reginy spoczęła na jego ramieniu.
— O! jakże jesteś dobrą, moja piękna Regino, że dotrzymujesz danej obietnicy! Jakże ci dziękuję i jakże kocham! zawołał młody człowiek.