żytne szczątki, które widzimy w gabinecie, są owocem jego poszukiwań.
Dzisiaj szczęśliwy jest, jak dziecko: w przeddzień wygrał na tej loterji umarłych, jak ją nazywa, bryłę marmuru greckiego, dość dużą, by z niej mieć popiersie Poussina. I właśnie w chwili tego uradowania, otwierają się drzwi, poseł podnosi głowę i zapytuje odźwiernego:
— Co powiesz, Gaetano?
— Ekscelencjo, odpowiada odźwierny, jest tu zakonnik francuz, który pieszo odbył drogę z Paryża do Rzymu i pragnie mówić z tobą w sprawie, jak powiada, bardzo ważnej.
— Zakonnik! powtórzył ambasador zdziwiony, jakiej reguły?
— Dominikanin.
— Niech wejdzie.
I podniósł się natychmiast. Miał on jak wszystkie wielkie dusze i wielcy poeci, głębokie poszanowanie dla wszystkiego co święte, oraz dla duchownych.
Teraz dopiero spostrzedz można było, że jest niskiego wzrostu, że głowa jego trochę jest za duża w stosunku do całego ciała i że, jak wszyscy potomkowie wojowników, których przodkowie za często nosili ciężki hełm, szyję cokolwiek zanadto wsuniętą ma pomiędzy ramiona.
Stanąwszy na progu, zakonnik zastał go oczekującego.
Ci dwaj ludzie zamienili między sobą jedno tylko spojrzenie i to wystarczyło im do dokładnego poznania. Niektóre serca i umysły są sobie pokrewne; gdziekolwiek się spotkają, porozumieją się z sobą: nie widziały się nigdy, to prawda, ale czyż dusze, które się nie widziały nigdy, nie rozpoznają się w niebie?
Starszy z nich wyciągnął rękę. Młodszy się ukłonił. Po czem starszy powiedział z uczuciem głębokiego szacunku:
— Wejdź, ojcze.
Ksiądz Dominik wszedł.
Ambasador wzrokiem dał znać odźwiernemu, aby drzwi zamknął i nie wpuszczał nikogo.
Zakonnik wyciągnął list z za sukni i podał go panu de Chateaubriand, który zaledwie rzuciwszy nań okiem, poznał własne swoje pismo.
— List odemnie! powiedział.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1564
Ta strona została przepisana.