Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1573

Ta strona została przepisana.

— Jestto moją tajemnicą, głębszą i straszliwszą jeszcze od spowiedzi, Ojcze Święty.
Leon X II-ty opuścił ręce.
— Nie mogę błogosławić tego, który opuszcza mnie z tajemnicą w sercu, nie mogąc jej wyjawić namiestnikowi Chrystusa.
— A zatem nie żądam już twego błogosławieństwa, Ojcze Święty, ale polecam się twym modlitwom.
— Idź, mój synu, nie miną cię one.
Zakonnik skłonił się i wyszedł pewnym krokiem, on, który przybył tu ze drżeniem.
Co do papieża, zabrakło mu sił w tej chwili i rzucił się na fotel szepcząc:
— O mój Boże! czuwaj nad tem dzieckiem, gdyż ono jest z rodzaju tych ludzi, których niegdyś czyniono męczennikami.

VIII.
Torre Vergata.

Zakonnik wyszedł wolno, z powagą. W przedpokoju napotkał odźwiernego jego świątobliwości. Zapytał o jego ekscelencję wicehrabiego de Chateaubriand.
— Kazano mi właśnie zaprowadzić pana do niego, odrzekł odźwierny.
I wskazał drogę księdzu.
Poeta, jak obiecał, oczekiwał w części zwanej Stanze Rafaela, siedząc naprzeciw fresku Świętego Piotra, wyzwolonego przez anioła. Usłyszawszy odgłos sandałów na kamiennej posadzce, obejrzał się. Odgadł obecność zakonnika.
W istocie, Dominik stał przed nim.
Rzucił na niego szybkie wejrzenie, twarz była spokojna, jak maska marmurowa, ale zarówno blada i zimna, jak ona.
Człowiek pełen uczucia zadrżał, stając naprzeciw człowieka z lodu.
— I cóż? zapytał.
— Wiem teraz, czego się mam trzymać, odpowiedział zakonnik.
— Odmówił? jęknął pan de Chateaubriand.