Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1574

Ta strona została przepisana.

— Tak, i nie mógł inaczej postąpić. To ja byłem tyle nierozsądny, sądząc na chwilę, że dla mnie biednego zakonnika, że dla mojego ojca, to jest sługi Napoleona, uhybionoby jednemu z praw fundamentalnych Kościoła, przełamanoby dogmat postanowiony przez samego Jezusa Chrystusa.
— A więc? zapytał poeta, zatapiając wzrok swój w oczach księdza, a więc ojciec twój umrze?
Zakonnik nie odpowiadał.
— Posłuchaj mnie, podjął znów pan de Chateaubriand, czy zapewniasz o niewinności twego ojca?
— Zapewniłem cię już raz ekscelencjo. Gdyby mój ojciec był winnym, popełniłbym kłamstwo.
— Prawda, masz słuszność, wybacz. Chciałem właśnie coś powiedzieć.
Milczenie księdza wskazywało, że słucha.
— Znam osobiście Karola X-go, jestto serce szlachetne, i dobre. Chciałem powiedzieć, serce wielkie, ale i ja także nie chcę kłamać, zresztą, przed Bogiem dobrzy będą mieć pierwszeństwo przed wielkimi.
— Chcesz może, ekscelencjo, prosić króla o ułaskawienie mego ojca? przerwał Dominik.
— Tak.
— Dziękuję, tę samą ofiarę chciał dla mnie uczynić papież i odmówiłem.
— Jakiż powód dałeś tej odmowie?
— Ze ojciec mój skazany jest na śmierć, a król może tylko ułaskawić winnych. Mój ojciec zaś ułaskawiony w ten sposób, odebrałby sobie życie.
— W takim razie, zapytał wicehrabia, cóż dalej będzie?
— Pan Bóg, który czyta w przyszłości i w mem sercu, wie to sam jeden. Jeżeli zamiar, który powziąłem, niepodoba, się Bogu, to ten władca Najwyższy, który jednem skinieniem może mnie zatracić, wyda znak i ja rozsypię się w popiół. Jeżeli przeciwnie, podoba się Panu Bogu, dopomoże mi na drodze, którą pójdę.
— Pozwól mi, ojcze, powiedział ambasador, złagodzić twoją drogę, czyniąc ją mniej ostrą i męczącą.
— Płacąc za mnie miejsce na okręcie lub w najętym powozie?
— Należysz, mój ojcze, do ubogiej reguły nie powinna więc obrażać jałmużna, podana w imieniu kraju.