— W każdej innej okoliczności, odrzekł zakonnik, przyjąłbym jałmużnę w imieniu Francji, lub w twojem, ekscelencjo, i pocałowałbym dłoń, któraby mi ją podała. Ale przyzwyczajony jestem do trudu, a w usposobieniu serca i umysłu, w jakiem się znajduję, znużenie jest dla mnie potrzebą.
— Zapewne, lecz na statku, lub w dyliżansie zajedziesz prędzej.
— Po cóż mam się śpieszyć? Dość będzie czasu, abym stanął w przeddzień egzekucji w Paryżu. Mam słowo Karola X-go, że trzy miesiące będzie czekał i spuszczam się na to słowo, abym tylko przybył do Paryża ośmdziesiątego dziewiątego dnia.
— A zatem, jeżeli się nie spieszysz, pozwól mi ofiarować sobie gościnność w pałacu ambasady francuskiej.
— Niech wasza ekscelencja daruje, że odpowiem odmową na jego łaski, ale puszczam się w drogę.
— Kiedy?
— Dziś jeszcze.
— O której godzinie?
— W tej chwili.
— Nie pomodliwszy się u św. Piotra?
— Modlitwa moja już skończona, a zresztą modlę się idąc.
— Pozwól mi przynajmniej wyprowadzić cię na drogę.
— Rozstać się z tobą jak najpóźniej, ekscelencjo, będąc ci dłużnym tak wiele, stanie się dla mnie prawdziwem szczęściem.
— Pozwolisz mi zatem zdjąć z siebie strój ambasadora.
— Zostawię waszej ekscelencji tyle czasu, ile go żądać będzie.
— Siadajmy więc do powozu i jedźmy do ambasady.
Karetka czekała przy drzwiach Watykanu; zakonnik i ambasador wsiedli do niej. W drodze nie zamienili ani słowa między sobą; zatrzymali się w ambasadzie. Pan de Chateaubriand wszedł wraz z księdzem do swego gabinetu* powiedziawszy kilka słów odźwiernemu. Poczem z gabinetu przeszedł do swego pokoju.
Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, wniesiono zastawiony stół z dwoma nakryciami. W dziesięć minut pan de Chateaubriand powrócił, zmieniwszy mundur na swój zwykły ubiór. Prosił księdza Dominika, aby zasiadł do stołu i posilił się na drogę.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1575
Ta strona została przepisana.