Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1585

Ta strona została przepisana.

— „Pokaż mi je, Petrusie“.
Otworzyłem szkatułkę pełen ufności i z uśmiechem na ustach. Była próżną! Krzyknąłem rozpaczliwie, Regina jęknęła.
— A! zawołała, więc to prawda...
Byłem przybity, nie śmiałem podnieść głowy, rzuciłem się jej do nóg. Wtedy dopiero pokazała mi list, który ci jest znany. Przeczytałem go... Mój przyjacielu, pojąłem wtedy, że można zostać mordercą.
— Czy podejrzewasz kogo? jesteś pewny swego służącego?
— Mój służący jest niedołęgą, ale nie zdolnym do złego uczynku.
— Niepodobna jednak, abyś nie miał żadnej poszlaki.
— Mam tylko podejrzenie, ale żadnej pewności.
— Kogo podejrzewasz?
— Człowieka, którego byłbyś widział u mnie, gdyby nie to, że w ostatnich czasach całkiem zapomniałeś o mnie.
Salvator milczał, zamiast tłómaczyć się z tego, że od niejakiego czasu nie odwiedzał przyjaciela.
— Człowiek, powtórzył Petrus, zrozumiawszy powód milczenia Salvatora, który się mienił być moim ojcem chrzestnym.
— Twój chrzestny ojciec?... A! tak, coś nakształt kapitana okrętu, nieprawdaż?
— Właśnie.
— Wielki amator malarstwa?
— Tak, tak, dawny kolega mego ojca, czy znasz go?
— Nie, ale przed moim wyjazdem Jan Robert powiedział mi o nim słów parę, a z tego opisu domyśliłem się zaraz, że padniesz ofiarą jakiegoś oszustwa lub co najmniej, że nadużyje twej łatwowierności; na nieszczęście, byłem zmuszony wydalić się na dni kilka, ale dziś właśnie wybierałem się do ciebie, aby poznać tego jegomościa. I mówisz, że ten człowiek?...
— Zjawił się u mnie, jako dawny przyjaciel mego ojca, pod nazwiskiem, które znane mi było oddawna, i które od dziecka nauczyłem się szanować, jako nazwisko prawego i odważnego marynarza.
— Ale ten, który zjawił się u ciebie, czy miał prawo nosić to nazwisko?
— Zkądże mogłem powątpiewać, jakiżby był cel jego?