Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1587

Ta strona została przepisana.

— Ma przyjaciółki.
— Panią de Marande. W istocie udała się do niej, pan de Marande jest w Wiedniu! Czyż wszystko nie sprzysięgło się na nas? Pani de Marande dała jej to, co miała pieniędzy i garnitur szmaragdowy, to uczyni także około sześćdziesięciu tysięcy franków. Co do biednej Karmelity, nie było nawet o czem myśleć; napróżno zadanoby jej boleść.
— A co do biednej Fragoli, powiedziała dziewica, ma ona tylko ten złoty pierścień, którego nieoddałaby wprawdzie za pięć kroć sto tysięcy franków, który jednak dla jubilera wart jest tylko dziesięć.
— Masz stryja... ciągnął dalej Salvator, generał jest bogaty, kocha cię, jest to prawdziwy rycerz, oddałby niezawodnie życie, aby ocalić honor kobiety, podobnej do hrabiny Rappt.
— Tak, mówił Petrus, oddałby życie, ale nie dałby nawet dziesiątej części swego majątku. Myślałem o nim, ale generał jest gwałtowny i zna tylko środki porywcze: gotów się ukryć za drzewem z laską, w której ukryta jest szpada, i rzucić się na pierwszego podejrzanego człowieka, któregoby napotkał o tej godzinie na bulwarze Inwalidów.
— I chociażby tym przechodniem był nawet nasz oszust, mógłby nie mieć listów w kieszeni; zresztą, jak sam powiada, wszelka próba aresztowania go lub zabicia, wywołałaby proces, a tem samem i opublikowanie listów, co zniesławiłoby hrabinę.
— Może byłby jeden sposób, powiedział Petrus.
— Jaki? zapytał Salvator.
— Znasz pana Jackala...
— A zatem?
— Trzebaby go uprzedzić.
Salvator się uśmiechnął.
— Tak, w istocie, byłby to sposób najprostszy i napozór najbardziej naturalny, ale w rzeczywistości najniebezpieczniejszy.
— Jakim sposobem?
— Na cóż nam się zdały poszukiwania legalne przy wykradzeniu Miny? Gdyby nie traf, mylę się, gdyby nie Opatrzność, która dozwoliła mi ją odnaleźć w sposób niespodziany, Mina pozostałaby dotąd jeszcze w ręku pana de Valgeneuse. Na cóż nam się zdały te same poszuki-