Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1590

Ta strona została przepisana.

— Jeżeli obiecujesz działać, ciągnął dalej Petrus, maisz więc jakąś nadzieję?
— Mam więcej niż nadzieję, prawie pewność.
— Salvatorze! zawołał Petrus, blednąc teraz zarówno z radości, jak pierwej z przestrachu, uważaj na to, co mówisz.
— Mówię ci, mój przyjacielu, że mamy do czynienia z silnym przeciwnikiem, ale widziałeś mnie już przy pracy i wiesz, że mam wytrwałe ramiona. Gdzież jest Regina?
— Wróciła do siebie, oczekuje z obawą, by Fragola przyniosła odpowiedź!
— Liczyła więc na Fragolę?
— Tak, jak na ciebie.
— To dobrze, mieliście słuszność oboje, i czyni to prawdziwą przyjemność mieć przyjaciół, którzy nam tak ufają.
— Mój Boże, nie śmiem się pytać, drogi Salvatorze...
— Włóż kapelusz i okrycie Fragolo, weź powóz i każ się zawieźć do Reginy, powiedz jej, by oddała pani de Marande jej garnitur i bilety bankowe, co do niej zaś, niech schowa napowrót swe brylanty i pieniądze, a nadewszystko„ powiedz jej, by była spokojną, nie dręczyła się zanadto i nie zapomniała czasem umieścić dziś o północy zapalonej świecy w ostatniem oknie pawilonu.
— Idę, odrzekła młoda dziewczyna, nie zdając się być zdziwioną zleceniem, które jej dawał Salvator.
Poszła do swego pokoju po okrycie i kapelusz.
— Ależ, zauważył Petrus, jeżeli Regina da mu dziś znak umówiony, jutro o tej samej porze zjawi się nasz śmiałek po odbiór pięciukroć sto tysięcy franków.
— Bezwątpienia.
— Cóż uczyni ona wtenczas?
— Da mu je.
— A któż jej da te pieniądze?
— Ja, odpowiedział Salvator.
— Ty? krryknął Petrus prawie przerażony tem zapewnieniem, myśląc, że Salvator stracił zmysły.
— Ja niezawodnie.
— Lecz gdzież je znajdziesz?
— To niepowinno cię obchodzić, byłem je znalazł.
— O! mój przyjacielu, przyznaję, że chyba gdy zobaczę...
— Jesteś niedowiarkiem Petrusie, ale tak, jak święty Tomasz, zobaczysz...