Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1591

Ta strona została przepisana.

— Kiedy?
— Jutro.
— Jutro zobaczę pięć kroć sto tysięcy franków?
— Podzielone już na dziesięć paczek, aby oszczędzić trudu Reginie; każda paczka, według żądania, mieścić będzie dziesięć biletów bankowych, każdy z nich po pięć tysięcy franków.
— Ale, wybąknął Petrus, nie będą to prawdziwe bilety.
— Dobryś! za kogóż więc mnie bierzesz? zapytał Salvator, nie mam wcale ochoty, aby nasz prześladowca wysłał mnie na galery. Będą to piękne i prawdziwe bilety bankowe, każdy po pięć tysięcy franków, z napisem nakreślonym czerwonym atramentem: „Prawo karze śmiercią fałszerzy.“
— Jestem gotową, rzekła Fragola, wróciwszy już ubraną.
— Czy pamiętasz, co masz powiedzieć?
— „Oddaj pani de Marande jej garnitur i bilety bankowe, schowaj swoje brylanty i pieniądze, i daj jutro o naznaczonej godzinie znak umówiony.“
— Który jest?
— Który jest taki, ażeby postawiła zapaloną świecę w ostatniem oknie pawilonu.
— Dobrze, powiedział śmiejąc się Salvator, co to jest być towarzyszką komisjonara! to się nazywa wypełniać zlecenia! Idź, moja gołąbko z arki, idź!
I Salvator patrzał na wychodzącą Fragolę okiem miłości.
Co do Petrusa, ten byłby chętnie ucałował drobne nóżki, które tak spieszyły, aby zanieść dobrą nowinę przyjaciółce.
— A! Salvatorze, zawołał, rzucając się w objęcia przyjaciela, skoro drzwi zamknęły się za Fragolą, jakże potrafię kiedykolwiek wywdzięczyć ci się za tę przysługę?
— Zapominając o niej, odrzekł Salvator ze swym słodkim i spokojnym uśmiechem.
— Ależ przecie, nalegał Petrus, nie mogę być ci w czem pomocnym?
— W niczem, mój przyjacielu.
— Powiedz mi jednakże, co mam czynić?
— Siedzieć spokojnie.
— Gdzie?
— Gdzie zechcesz, u siebie naprzykład.
— O! nie wytrzymałbym nigdy.