Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1592

Ta strona została przepisana.

— Przechadzaj się zatem, biegaj, używaj konnej jazdy, jedź do Belleville, do Fontenay-aux-Roses, do Bondy, Montmartre, Saint Germain, Versailles, chodź gdzie ci się tylko podoba, byle tylko nie w stronę bulwaru Inwalidów.
— Lecz Regina, Regina?
— Regina będzie zupełnie uspokojoną przez Fragolę i jestem pewny, że rozsądniejsza od ciebie, siedzieć będzie w domu.
— Widzisz Salvatorze, to jest sen!
— Tak, niedobry sen, który jednak miejmy nadzieję, skończy się lepiej, niż się zaczął.
— Mówisz więc, że jutro zobaczę te pięć kroć sto tysięcy franków w biletach bankowych?
— O której godzinie będziesz w domu?
— O której tylko zechcesz; cały dzień, jeżeli trzeba.
— A mówiłeś dopiero, że nie jesteś w stanie pozostać na miejscu.
— Masz słuszność, sam niewiem co mówię. A zatem jutro o dziesiątej, jeżeli chcesz Salvatorze.
— Jutro o dziesiątej wieczór.
— Wybacz, że się oddalę. Muszę zaczerpnąć powietrza, duszno mi!
— Poczekaj, i ja mam wyjść także, zejdziemy razem.
— O! mój Boże, mój Boże! zawołał Petrus wybiegając, czyż to nie sen? czyż to rzeczywistość? jesteśmy ocaleni.
I zaczerpnął świeżego powietrza.
Tymczasem Salvator wszedł do swego sypialnego pokoju i wyjąwszy z tajemnej szufladki jakiś papier ozdobiony podwójną pieczęcią i zapisany drobnem pismem, włożył go do kieszeni aksamitnego kaftana.
Młodzi ludzie zbiegli szybko ze schodów, zostawiając mieszkanie pod strażą Rolanda.
Za bramą Salvator podał rękę Petrusowi.
— Czy nie idziemy jedną drogą? zapytał tenże.
— Nie sądzę, odrzekł Salvator, ty prawdopodobnie idziesz na ulicę Notre-Dame-des-Champs, gdy ja bezwarunkowo na ulicę Żelazną.
— Jakto, idziesz...?
— Na mój róg, powiedział śmiejąc się Salvator, już mnie tam oddawna nie widziały przekupki i muszą się o mnie niepokoić. Zresztą, przyznam ci się, że muszę jeszcze za-