Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1595

Ta strona została przepisana.

— Z panem jedynie.
Stanowcza powaga, z jaką Salvator wymówił te słowa, zrobiła pewne wrażenie na panu Baratteau. Odwrócił się trochę zdziwiony i jakby na wpół przekonany; nie prosząc jednak Salwatora do swego gabinetu, zapytał:
— A więc co chcesz odemnie? Powiedz mi swój interes w dwóch słowach.
— Niepodobna, odrzekł Salvator, interes mój nie jest tego rodzaju, aby mógł być powiedziany w sieni.
— Będziesz się starał być zwięzłym przynajmniej?
— Potrzebuję dobrego kwadransa rozmowy z panem i nie wiem jeszcze, czy w końcu tego czasu zdecydujesz się pan uczynić to; czego sobie życzę.
— Ależ mój przyjacielu, jeżeli rzecz, której żądasz, jest tak trudną...
— Jest ona trudną, ale wykonalną.
— A! w istocie jesteś zanadto nalegający!... Czy wiesz, że człowiek taki, jak ja, nie ma czasu do tracenia?
— Prawda; ale przyrzekam panu zawczasu, że nie pożałujesz straconego ze mną; przychodzę od pana de Valgeneuse.
— Ty? zapytał notarjusz zdziwiony, przypatrując się Salvatorowi w sposób, który wyrażał: „Jakiż związek może być między tym posłańcem a panem de Valgeneuse?“
— Ja, odpowiedział Salvator.
— Wejdź więc do mego gabinetu, bąknął zwyciężony wytrwałością Salvatora, chociaż nie pojmuję, jaki stosunek może istnieć pomiędzy panem de Valgeneuse i tobą.
— Zrozumiesz pan to natychmiast, powiedział Salvator, wchodząc za panem Baratteau do jego gabinetu i zamykając za sobą drzwi, dzielące gabinet do kancelarji.
Na ten szelest notarjusz się obrócił.
— Dlaczego drzwi zamykasz? zapytał.
— Aby kanceliści pana nie słyszeli tego, co mam powiedzieć, odrzekł Salvator.
— Jest to więc coś bardzo tajemniczego?
— Zapewne, sam pan osądzisz.
— Hm! mruknął pan Baratteau, patrząc na posłańca z niespokojnością i siadając za swem biurkiem, jak artylerzysta, obierający stanowisko za szańcem. Poczem: Mów, odezwał się.