Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1597

Ta strona została przepisana.

to na pierwszą hipotekę. Czy masz jakie posiadłości nieobciążone długami?
— W tej chwili przynajmniej nie mam ani cala ziemi.
— A zatem, po co u djabła tu przychodzisz?
— Powiedziałem to już panu przed chwilą.
— Mój przyjacielu, rzeki pan Baratteau, przywołując na pomoc całą swą godność, skończmy ten żart, proszę cię; moi klienci są to ludzie przezorni i rozsądni i nie pożyczają pieniędzy pierwszemu lepszemu.
— To też nie przyszedłem tu żądać pieniędzy pańskich klientów, odpowiedział Salvator, nie zdając się bynajmniej onieśmielonym tą wspaniałością, którą starał się roztoczyć przed nim notarjusz.
— A więc może moich własnych? zapytał pan Baratteau.
— Bezwątpienia.
— Mój człowieku, jesteś szalony.
— Dlaczego?
— Gdyż niewolno jest notarjuszom robić interesów swemi własnemi pieniędzmi.
— O, wiele rzeczy niewolno jest robić notarjuszom, a jednak, robią, powiedział Salvator.
— Śmieszny jesteś naprawdę, dorzucił pan Baratteau, podnosząc się, aby iść do dzwonka.
— Najpierw nie jestem śmieszny, powiedział Salvator, zastępując mu drogę, a powtóre ponieważ nie powiedziałem jeszcze wszystkiego, co miałem powiedzieć, bądź pan łaskaw zająć napowrót swoje miejsce i wysłuchać mnie do końca.
Pan Baratteau spojrzał na posłańca pałającym wzrokiem; ale w wyrazie tego ostatniego, w jego postawie, fizjognomji i spojrzeniu był taki obraz, siły i prawa, takie nakoniec podobieństwo do lwa spoczywającego, że notarjusz mimowoli usiadł napowrót. Lecz gdy siadł, uśmiech wykrzywił mu usta, widocznie przysposobił cios, który przeciwnikowi trudno było odbić.
— W istocie, ciągnął on dalej, nie powiedziałeś mi jeszcze, jakim sposobem przychodzisz od pana Loredana de Valgeneuse.
— Pamięć myli pana zapewne, szanowny panie Baratteau, odrzekł Salvator, nie mówiłem wcale, że przychodzę od pana Loredana de Valgeneuse.
— Tylko?