Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1599

Ta strona została przepisana.

— To fałsz! wybełkotał notarjusz, pan Konrad de Valgeneuse nie żyje.
— Pan Konrad de Valgeneuse stoi przed panem.
W czasie tej krótkiej rozprawy, obłąkane oczy pana Baratteau zwróciły się badawczo na młodego człowieka i przypomniały zapewne pamięci notarjusza niezbity dowód tożsamości, gdyż zaprzestając nagle zaprzeczać w sposób decydujący, zaczął inaczej przedmiot ten traktować.
— Lecz nakoniec, odezwał się, gdybyś to pan był?
— A! zawołał Salvator, przyznaj pan, że byłoby to czemś przecie.
— Cóżbyś pan na tem zyskał.
— Zyskałbym to najpierw, żebym żył, a potem przekonałbym pana, że nie kłamałem mówiąc, iż przychodzę od pana de Valgeneuse, ponieważ pan de Valgeneuse to ja; w końcu zyskałbym i zyskuję już, będąc słuchanym z większą grzecznością i uwagą.
— Ależ wreszcie, panie Konradzie...
— Konradzie de Valgeneuse, nalegał Salvator.
Notarjusz zdawał się mówić: ponieważ chcesz tego koniecznie, i ciągnął dalej.
— Ależ wreszcie, panie Konradzie de Valgeneuse, wiesz zapewne lepiej, niż ktokolwiek, co zaszło przy śmierci twego ojca?
— Lepiej, niż ktokolwiek inny, w samej rzeczy, odpowiedział młody człowiek głosem, który przeszył dreszczem żyły notarjusza.
Jednakże pan Baratteau, będąc zdecydowany nadrabiać zuchwałością, odpowiedział z uśmiechem drwiącym.
— W każdym razie nie lepiej odemnie?
— Nie lepiej, ale równie dobrze.
Nastała chwila milczenia, w czasie której Salvator zwrócił na urzędnika wejrzenie podobne do wzroku węża magnetyzującego ptaka. Lecz tak samo, jak ptak nie wpada bez walki do paszczęki węża, pan Baratteau próbował walczyć.
— Wreszcie, zapytał, czegóż pan żądasz?
— Przedewszystkiem, czy pan zupełnie przekonany jesteś o mojej tożsamości? zapytał Salvator.
— O tyle, o ile można być przekonanym o obecności człowieka, na którego ktoś był pogrzebie, powiedział notarjusz, wracając znów do wątpliwości.