— A! moi przyjaciele! zawołał Justyn wyciągając ręce do młodzieńców. Opatrzność was tu przywiodła!
— A co? odezwał się Salvator do Jana Roberta, chciałeś romansu; spodziewam się mój drogi, że go masz!
Trzej młodzieńcy popatrzyli na siebie przez chwilę.
Pierwsza minuta zeszła na zdumieniu; przez drugą, mianowicie Salvator, wrócił do zimnej krwi.
— Spokojności! rzekł, rzecz jest ważna, chodzi o to, ażebyśmy nie postąpili jak dzieci.
— Ależ ją porywają! zawołał Justyn, ona wzywa mnie na ratunek! chce ażebym ją pomścił.
— Ani słowa; dlatego właśnie trzeba wiedzieć, kto ją porywa i dokąd ją uprowadzają.
— A jak się dowiedzieć? mój Boże, mój Boże!
— Wszystkiego dowiedzieć się można z czasem i cierpliwością, mój kochany Justynie. Wszak pewnym jesteś Miny, nieprawdaż?
— Jak siebie samego.
— Otóż tedy bądź spokojny, będzie ona umiała się obronić. Idźmy drogą najkrótszą, kiedy pilno.
— O, tak! zlitujcie się nademną... Zmysły tracę!
Justyn omdlewał na myśl, że Mina zostaje w rękach jakiego uwodziciela i że mogła być narażoną na gwałt fizyczny i moralny.
— Czy jest tu Babolin?
— Jest.
— Wypytajmy go.
— Wypytajmy! powtórzył Justyn.
— W samej rzeczy, rzekł Jan Robert, od tego musimy zacząć.
Wrócili do pokoju bakałarza.
— Nasamprzód, rzekł Salvator, daj luidora temu chłopcu dla matki i trochę drobnych dla niego samego.
Justyn wydobył dwa luidory i dwie sztuki pięciofrankowe z kieszeni i dał je Babolinowi.
Ale Salvator ujął chłopca za rękę w chwili, gdy ją zamykał, otworzył ją siłą a z wielkiem zmartwieniem Ba-