niła z drugim. Za rewolwerami posłała sztylet. Następnie, przekonawszy się, iż pistolety i sztylet były jedyną bronią, jaką miał przy sobie hrabia Ercolano, przeszła od pasa do gardła, otoczyła w ten sposób, jak obejmowała obiedwie pięści i zaczęła ściskać gardło jednostajnym i ciągłym ruchem, mniej więcej jak gdyby kto kręcił śrubę. W miarę, jak śruba zaciskała się mocniej, ręce wolniały, w ten sposób wkrótce hr. Ercolano odzyskał siłę w ręku, lecz utracił ją w głosie.
Może zapytają nas czytelnicy, jakim sposobem ten aerolit ludzki, który wprowadził hrabiego Ercolano w tak niewygodną pozycję, mógł ujść spojrzeń badawczych człowieka, tak przywykłego badać grunt, na którym działa.
Na to odpowiemy, że Ercolano, jak prawdziwy materjalista, zajmował się nadto ziemią, lecz zupełnie zaniedbał niebo. Otóż kamień spadł z nieba, a co najmniej z gęstych i liściastych gałęzi jednego z kasztanów, ocieniających bramę ogrodu Reginy.
Teraz jeśli nasi czytelnicy życzą sobie wiedzieć, jaki był aerolit, który w tak nieprzyjemny sposób dla naszego awanturnika spadł mu na ramiona, i którego ręka szczelnie obejmowała jego szyję, powiemy im to, czego się już domyślają może, to jest, iż tem zjawiskiem powietrznem nie był kto inny, tylko przedmiot miłości panny Fifiny, nasz dawny znajomy, nieokrzesany cieśla, Bartłomiej Belong, zwany Jan Byk.
W istocie Salvator wychodząc w wigilią dnia tego o godzinie dziesiątej wieczór od Petrusa, którego uspokoił, pokazując mu pięć kroć sto tysięcy, wstąpił do cieśli; cieśla zobaczywszy go, swoim zwyczajem, ofiarował mu się natychmiast z gotowością służenia kilkoma dniami swej pracy, lub nawet w razie potrzeby, całym tygodniem.
— Proszę cię tylko o jeden z twoich wieczorów, odpowiedział Salvator.
Potem powiedziawszy, iż potrzebował jego ręki, nie dając mu żadnego innego objaśnienia, kazał stawić się następnego dnia o dziewiątej wieczór na bulwarze Inwalidów.
Tam wskazawszy mu gęsty kasztan, znajdujący się przy kracie pałacu, powiedział:
— Wejdziesz na to drzewo; będziesz na niem siedział spokojnie, bez najmniejszego poruszenia, ukryty, aż do północy; wtedy, a może nawet wcześniej, ujrzysz człowieka space-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1621
Ta strona została przepisana.