Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1625

Ta strona została przepisana.

ści, któreby wołu powaliło, przybił głowę śpiewaka do ziemi, mówiąc z rodzajem niecierpliwości, któraby była komiczną tylko, gdyby się nie łączyła z tak groźnym skutkiem.
— Więc niechcemy być spokojni?
Tym razem, bądź że chciał, bądź iż niemógł, awanturnik pozostał spokojnym. Zemdlał.
Jan Byk przeliczył paczki, było ich dziesięć.
Powstał zatem zaraz, oczekując, aby hrabia Ercolano toż samo uczynił.
Po upływie pięciu minut spostrzegł, iż oczekuje napróżno. Hrabia nie dawał znaku życia.
Jan Byk uchylił kapelusza; pod swą grubą powłoką był to człowiek bardzo grzeczny i skłonił się z uszanowaniem awanturnikowi.
Tenże, czy dlatego, iż był mniej grzecznym od cieśli, czy nie był w stanie oddać mu ukłonu z przyczyny omdlenia, nie poruszył nawet palcem.
Jan Byk spojrzał ostatni raz i widząc, iż trwa w bezwładności, machnął lewą ręką w powietrzu, co miało znaczyć: „Tem gorzej dla ciebie! sam chciałeś tego, mój poczciwcze“.
Potem oddalił się powoli, obie ręce trzymając w kieszeniach, krokiem spokojnym i jednostajnym, jakim postępuje zazwyczaj człowiek przekonany, iż spełnił swoją powinność.
Co do awanturnika, ten powrócił do zmysłów o wiele później, niż Jan Byk do domu, to jest o tej rannej godzinie, kiedy rosa zstępuje z nieba na ziemię.
Rosa tak skutecznie działająca na krzewy i kwiaty, jest, pokazuje się, równie skuteczną dla rodzaju zwierzęcego jak i roślinnego, gdyż zaledwie pierwsze jej łzy spłynęły, hrabia Ercolano kichnął jak człowiek dostający kataru. W pięć minut później wstrząsnął się, podniósł, potem opuścił głowę, znowu ją podniósł, i po kilkakrotnych usiłowaniach, zdołał nareszcie utrzymać równowagę. Przez chwilę siedział nieruchomy, jak człowiek starający się myśli zebrać, poczem sięgnął do kieszeni i zaklął straszliwie. Widocznem było, iż mu pamięć wraca.
Pamięć wracając, wskazywała mu przepaść, a przepaścią była pusta i rozwarta kieszeń, która chwilowo zawie-