Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1627

Ta strona została przepisana.
XIV.
W którym panna Fifina oddaje niechcący wielka przysługę Salvatorowi.

Nazajutrz po tym wypadku, około godziny szóstej zrana, Salvator wstępował w progi małego domu przy ulicy Bourbe, w którym mieszkał Jan Byk i jego ruda towarzyszka, panna Fifina.
Zanim doszedł do czwartego piętra, gdzie było mieszkanie cieśli, doleciała go dziwna muzyka, którą już, jak sobie przypominamy, słyszał nieraz, a szczególniej tego dnia, w którym przyszedł prosić Bartłomieja Belong, aby się z nim udał do pałacu Viry.
Panna Fifina zasypywała cieślę całym słownikiem najostrzejszych złorzeczeń, olbrzym mruczał, jak Polifem schodzący Acisa i Galateję, a jednakże, jak zobaczymy, tym razem nie szło o miłość.
Salvator ostro zapukał do drzwi.
Panna Fifina z wytrzeszczonemi oczyma, z włosami w nieładzie i obnażonemi ramiony, otworzyła drzwi zadyszana i czerwona z gniewu.
— Ile razy tu przychodzę, muszę być zawsze świadkiem waszych sprzeczek, rzekł Salvator, patrząc ostro na kochankę cieśli.
— To on winien, odpowiedziała dziewczyna.
— To ona jest gałgan! zawołał Jan Byk, rzucając się ku pannie Fifinie i wznosząc pięść nad jej głową w zamiarze uderzenia.
— No, no, Janie Byku, mówił Salvator pół żartem, pół serjo, jeszcze za rano, aby bić kobietę, jeszcze się o tej porze nie można wymówić nietrzeźwością.
— Na ten raz, panie Salvatorze, ryknął cieśla, nie mogę być panu posłusznym, od godziny ręka mnie swędzi, muszę ją nareszcie wypędzić.
Jan Byk strasznie wyglądał w tej chwili, oddech jego podobny był do miecha kowalskiego, usta mu drgały, blade i zaciśnięte oczy, krwią zaszły i płomienie rzucały.
Panna Fifina przyzwyczajona oddawna widywać rozgniewanego olbrzyma, uczuła jednak krew stygnącą w żyłach, odgadła, iż już po niej, jeśli posłaniec nie będzie pośredniczyć energicznie i prędko zwłaszcza; podbiegła