kóba, przedmieście w tyle, a przejście Kapucynów na prawo.
Spojrzał jak mógł najdalej sięgnąć okiem, lecz o tak rannej godzinie ulica była pusta, sklepy pozamykane; panna Fifina uciekła z nadzwyczajną szybkością, lub też schroniła się do którego z sąsiednich domów.
— Co zrobić, gdzie iść?
Salvator zawahał się właśnie, gdy mleczarka siedząca przed winiarnią na rogu ulicy św. Jakóba i ulicy Boubre zawołała na niego:
— Panie Salvatorze!
Salvator obejrzał się.
— Co chcecie? zapytał.
— Nie poznajesz mnie pan, drogi panie Salvatorze? zapytała mleczarka.
— Nie, odparł, nie przestając się rozglądać na wszystkie strony.
— Jestem Magdalenka z ulicy Żelaznej, rzekła mleczarka, handel z kwiatami nie szedł jakoś, sprzedaję więc mleko.
— Teraz poznaję cię, mówił Salvator, lecz w tej chwili nie mam czasu do odnowienia znajomości. Czy nie widziałaś przechodzącej tędy wysokiej blondynki?
— Biegnącej jak szalona, tak jest.
— Kiedy?
— Przed chwilą.
— W którą udała się stronę?
— W ulicę św. Jakóba.
— Dziękuję! rzekł Salvator, zaczynając biedź w wskazaną stronę.
— Panie Salvatorze! panie Salvatorze! wołała mleczarka wstając i dążąc za nim. Czekaj pan chwilę. Co pan chcesz od niej?
— Chcę ją dogonić.
— Gdzie pan idzie jej szukać? Nie potrzebuje pan iść daleko w takim razie.
— Wiesz zatem gdzie weszła? zapytał Salvator.
— Tak jest, odparła mleczarka.
— A więc mów prędko!
— Tam, gdzie chodzi codziennie bez wiedzy swego człowieka, mówiła mleczarka, wskazując palcem rząd budynków oznaczonych numerami 297 i 299, nazwany w tej dzielnicy Małem Bicetre.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1629
Ta strona została przepisana.