usprawiedliwiać tę nazwę; gdyż w sionce już słychać było wycie, skowyczenie, pisk i szczekanie jakiego tuzina psów.
— To ja, matko, rzekł Babolin, wsadzając usta w dziurkę od klucza, otwórz, jestem w towarzystwie.
— A cicho! Czyście się powściekały! odezwał się z wnętrza izby głos Brocanty, zwrócony do sfory... Nic a nic nie słychać... Będziesz ty cicho Cezar! Stul pysk Pluton! Ruszajcie precz!
Na ten rozkaz wyrzeczony głosem groźnym, zaległa taka cisza, że można było usłyszeć mysz przesuwającą się w domu, w którym zkądinąd zapewne na myszach nie zbywało.
— Teraz możesz wejść, ty i twoje towarzystwo, rzekł głos.
— A to jak?
— Pchnij tylko drzwi; nie zamknięte na zasuwkę.
— To co innego.
Babolin nacisnąwszy klamkę otworzył drzwi, wpuszczając nieszczęśliwego Justyna i ukazał mu widok, który nie będąc jednym z najpoetyczniejszych, zasługuje wszakże na opis szczegółowy.
Wyobraźmy sobie rodzaj skrytki, podzielonej wzdłuż i wszerz dwoma skrzyżowanemi balami, przeznaczonemi snadź do podtrzymywania poddasza, z którego zrobiono izbę. Był nad tem pułap, złożony z krokwi, służących za podstawę dachówkom szczytowym, przez szczeliny których można było raczyć wzrok pierwszemi połyskami dnia. W niektórych miejscach szczerby w dachu były tak groźne, że nie ulegało wątpliwości, iż całe pokrycie runie przy pierwszym burzliwym wietrze. Wyobraźmy sobie nadto ściany szare i wilgotne, wzdłuż których wyciągały się samotne pająki, spozierające na mrowie owadów wszelkiego gatunku, a zrozumiemy wrażenie wstrętu, jaki przejąłby każdego człowieka stającego w miejscu podobnem, bez tak silnie wyczerpującego w duszy uczucia, jakiem było w tej chwili uczucie Justyna.
Z tuzin psów: brytany, kundle, szpice, warczały w jednym z zakątków poddasza, zbite razem w starem pudle, które wygodnie mogłoby ich pomieścić, lecz tylko połowę.
Na przecięciu dwóch bali spoczywała wrona bijąca skrzydłami, na znak zapewne radości przy psim koncercie.
Siedząc na stołeczku, plecami oparta o bal, który niby filar, podtrzymywał całą tę chwiejącą się budowę, oto-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/163
Ta strona została przepisana.