Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1630

Ta strona została przepisana.

— Jesteś tego pewną?
— Tak.
— Znasz ją więc?
— Kupuje odemnie.
— Po co tam chodzi?
— Nie pytaj się pan o to uczciwej dziewczyny, panie Salvatorze.
— Lecz nareszcie chodzi do kogoś?
— Tak jest, do człowieka z policji.
— Którego nazywają?...
— Jambassier, Jubassier.
— Gibassier! zawołał Salvator.
— Tak właśnie, odrzekła mleczarka.
— A na honor! to zrządzenie Opatrzności, szepnął Salvator, szukałem właśnie jego adresu, a panna Fifina mi go udziela. A! panie Jackal, masz słuszność mówiąc: szukaj kobiety! Dziękuję Magdalenko, twoja matka ma się dobrze?
— Tak jest, panie Salvatorze, dziękuję, dziękuję, jestem panu bardzo wdzięczna, żeś się wystarał o przyjęcie jej do nieuleczalnych, biedne kobiecisko.
— Dobrze, dobrze! zawołał Salvator.
I zwrócił się do Małego Bicetre.
Trzeba było żyć w dzielnicy św. Jakóba i zwiedzać ją szczegółowo, ażeby znać ciemny i cuchnący labirynt, który wówczas nazywano Małem Bicetre. Było to coś w rodzaju ponurych i wilgotnych piwnic w Lille, położonych jedna nad drugą.
Salvator znał to miejsce, zwiedzał go nieraz w swoich filantropijnych badaniach, było mu więc łatwo zmiarkować się w tym labiryncie. Skierował się najpierw do korpusu budynków z lewej strony i przebiegł szybko pięć pięter. Doszedłszy do piątego, to jest pod dach, ujrzał siedm czy ośm drzwi wybitych w brudnym korytarzu. Przykładał ucho do każdych drzwi z kolei i słuchał. Niesłysząc nic, miał właśnie schodzić na czwarte piętro, gdy przez otwór, w którym okno było wybite i niewprawione, ujrzał w korytarzu piątego piętra z prawej strony sylwetkę panny Fifiny. Zbiegł więc pospiesznie owe pięć piętr, a wilczym krokiem wchodząc na schody przeciwnej strony, doszedł tak cicho aż do ostatniego stopnia, iż panna Fifina, po-