dwajająca właśnie stukanie do drzwi z wzrastającą niecierpliwością, wcale jego kroków nie słyszała.
— Otwórz! wołała pukając, ale otwórz przecie, Giba! to ja.
— Lecz Gibassier nie otwierał, mimo przyjemności, jaką mógł mieć, słysząc swe nazwisko z włoska wymówione.
Powróciwszy do siebie o czwartej rano, zapewne marzył jeszcze o niebezpieczeństwie, z którego się wydobył za pomocą swego opiekuńczego ducha i cieszył się we śnie, iż tak szczęśliwie uszedł pewnej równie jak niespodziewanej zguby, gdy usłyszał pukanie do drzwi swoich.
Gibassier sądził, iż marzy jeszcze, pewny, że nikt tak czule go nie kocha, aby go odwiedzać o rannej porze, chyba sam strach w swojej własnej osobie. Odwrócił się więc do muru, ze stanowczym zamiarem zaśnięcia jeszcze pomimo hałasu, mrucząc pod nosem:
— Stukajcie sobie, stukajcie!
Lecz panna Fifina nieustępowała tak łatwo. Zaczęła wybijać drzwi z podwójną siłą i najczulszemi imiony nazywać złoczyńcę. Była właśnie w trakcie słodkich wezwań, gdy uczuła na ramieniu rękę położoną zwolna lecz silnie. Obróciła się i ujrzała Salvatora. Zrozumiała wszystko i otworzyła usta dla przywołania pomocy.
— Milcz, nędznico! rzekł Salvator, jeśli nie chcesz, ażebym cię kazał w tej chwili aresztować i odprowadzić do więzienia.
— Aresztować?...
— Jak złodziejkę najpierw.
— Nie jestem złodziejką, jestem uczciwą dziewczyną, krzyknęła hultajka.
— Nie tylko złodziejką jesteś i masz przy sobie pięć kroć sto tysięcy franków, które do mnie należą, lecz jeszcze...
Powiedział jej kilka słów pocichu.
Dziewczyna okropnie zbladła.
— To nie ja zabiłam, to kochanka Haczyka, to Ruda Bebe.
— Co znaczy, że ty lampę trzymałaś, gdy tymczasem ona zabijała wielkiem kuchennym nożem, jest to zresztą rzecz, którą wyjaśnicie razem, skoro będziecie w jednej klatce. A teraz czy ty krzyczeć będziesz, czy ja?
Dziewczyna wydała jęk.
— Dalej, nie traćmy czasu, spiesz się.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1631
Ta strona została przepisana.