Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1634

Ta strona została przepisana.

— Pan mnie nie znasz? zapytał Salvator, popychając zlekka drzwi.
— Nie, odparł galernik, chociaż zapewne widziałem gdzieś twarz pańską, ale licho wie gdzie.
— Moje ubranie wskazuje panu czem jestem, rzekł Salvator.
— Posłańcem, widzę to, lecz jakże pana nazywają?
— Salvator.
— A! a! czy nie stoisz pan zazwyczaj na rogu ulicy Żelaznej? zapytał Gibassier z rodzajem przerażenia.
— Tak właśnie.
— Czego pan chce odemnie?
— Będę miał honor oświadczyć, skoro mi wejść pozwolisz.
— Hm! odpowiedział Gibassier, wahając się.
— Czybyś mi pan nie ufał? zapytał Salvator, wsuwając się pomiędzy drzwi.
— Ja! zawołał Gibassier. Dlaczego miałbym panu nie ufać? Nigdy nie uczyniłem ci nic złego, dlaczegóż miałbyś pan źle mi życzyć.
— To też ja chcę jedynie pańskiego dobra, odparł Salvator, i dlatego przychodzę.
Gibassier westchnął, nie wierzył, aby mu drudzy dobrze czynić mieli, lecz tylko tak, jak on im.
— Powątpiewasz pan? rzekł Salvator.
— Przyznaję, odpowiedział galernik.
— Osądzisz zaraz.
— A zatem racz pan usiąść.
— Niepotrzeba. Spieszę się bardzo, i jeśli pan się zgodzisz na moje przełożenie, w dwóch słowach układ może być zawarty.
— Jak pan chcesz, lecz ja siadam, powiedział Gibassier, który czuł jeszcze znużenie wszystkich członków po nocnych niepowodzeniach. Tak, dodał, zasiadając wygodnie w krześle, teraz jeśli pan chcesz dać mi poznać powód, dla którego mam honor widzieć cię, proszę mówić, słucham.
— Czy możesz pan rozporządzać tygodniem swego czasu? zapytał Salvator.
— To zależy od użytku, jaki mam zrobić z tego tygodnia, jest to jedna tysiączna siedmsetna szesnasta część życia człowieka, przyjmując za zasadę ostatnie statystyczne obliczenia, ograniczające przecięciowo życie ludzkie na trzydzieści trzy lat.
— Mój drogi panie Gibassier, mówił Salvator uśmiecha-