— Powiedzą panu ustnie.
— A więc list ten jest pisany niewidzialnym atramentem?
— Wynalazku osoby piszącej, a wynalazku zdumiewającego pp. Thénard i Orfila.
— Lecz policja jest wcale innym chemikiem niż panowie Thénard i Orfila.
— Ten atrament nieprzystępnym jest i dla policji nawet, a rad jestem, iż to panu mówię, drogi panie Gibassier, ażeby cię nie wzięła ochota iść sprzedać go panu Jackalowi za podwójną cenę, jaką weźmiesz za odwiezienie.
— Panie! zawołał Gibassier prostując się, uważasz mnie więc zdolnym?
— Ciało jest słabe, odpowiedział Salvator.
— To prawda, szepnął galernik z westchnieniem.
— Widzisz pan więc, ciągnął dalej Salvator, iż nie ryzykujesz nic.
— Lecz czy mi to pan mówisz dla otrzymania obniżenia ceny wynagrodzenia, jakie mam dostać?
— Bynajmniej; wynagrodzenie będzie odpowiadać ważności zlecenia.
— A któż oznaczy cenę jego?
— Pan sam.
— Muszę najprzód wiedzieć, dokąd jadę.
— Do Hejdelberga.
— Bardzo dobrze. Kiedy mam wyjechać?
— Jak można najwcześniej.
— Czy jutro zapóźno?
— Byłoby lepiej dziś wieczór.
— Jestem bardzo zmęczony, aby wyjechać tego jeszcze wieczora, miałem złą noc.
— Niespokojną?
— Bardzo!
— A więc niech będzie jutro. Teraz, drogi panie Gibassier, ile żądasz?
— Aby pojechać do Hejdelberga?
— Tak jest.
— I zabawić tam?
— Tyle tylko czasu, ile potrzeba będzie na odbiór odpowiedzi i na powrót.
— A więc tysiąc franków, czy zawiele?
— Przeciwnie, zapytałbym pana, czy wystarczy.
— Jestem oszczędny.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1637
Ta strona została przepisana.