— O! to tak się mówi: tysiąc franków za zawiezienie listu, a za odpowiedź?
— Za odpowiedź tyleż.
— Zatem dwa tysiące: jeden za jazdę tam, drugi z powrotem.
— Tysiąc franków za podróż w tamtą stronę, tysiąc za powrót, tak jest.
— Już więc ułożyliśmy się co do wydatków materjalnych wyjazdu; pozostaje do załatwienia strona zaufania, cena samego zlecenia.
— A! cena samego zlecenia nie jest objętą w tych dwóch tysiącach franków? zapytał Gibassier.
— Podróżujesz pan w interesie rodziny niezmiernie bogatej, drogi panie Gibassier, więc tysiąc franków mniej lub więcej...
— Czy zawiele będzie żądać dwa tysiące?
— Jesteś pan nader wstrzemięźliwy.
— A więc dwa tysiące na koszta podróży, dwa drugie za załatwienie interesu. Ogółem cztery tysiące.
I wymawiając te słowa, Gibassier westchnął.
— Czy uważasz pan, iż to zamało? spytał Salvator.
— Nie, myślę...
— O czem?
— O niczem.
Gibassier kłamał: myślał, z jaką trudnością zarobi cztery tysiące franków, kiedy przed kilkoma godzinami tak łatwo i bez niebezpieczeństwa, zdobył ich pięć kroć sto tysięcy.
— Jednakże, mówił Salvator, serce, które wzdycha, za wsze czegoś żąda.
— Żądza ludzka jest nienasycona, odpowiedział Gibassier sentencją na przysłowie.
— Nasz wielki moralista La Fontaine napisał bajkę na ten temat; lecz powracajmy do rzeczy, rzekł Salvator i włożył rękę do kieszeni.
— Czy masz pan list? zapytał Gibassier.
— Nie, miał być napisany, dopiero jak pan podejmiesz się polecenia.
— To też podejmuję się.
— Namyśl się pan jeszcze dobrze.
— Już się namyśliłem.
— Pojedziesz pan?
— Jutro o świcie.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1638
Ta strona została przepisana.