Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1646

Ta strona została przepisana.

oblicze Gibassiera kolejno wyrażać zaczęło, najpierw zdziwienie, potem zaś coraz żywszą boleść, nakoniec udręczenie w najwyższym stopniu.
— A! do tysiąca piorunów! zgruchoczesz mi pan rękę, krzyknął. Łaski, łaski, łaski!
I padł na kolana przed Salvatorem, którego rękawiczka trzasła przy tem wysileniu, ale oblicze pozostało spokojnem i uśmiechniętem jak zwykle.
Salvator puścił rękę, którą miażdżył w swej dłoni, w chwili, gdy krew zaczęła się wydobywać z za paznokci.
— Tak, mówił dalej, dla twego własnego dobra, panie Gibassier, i aby uprzedzić cię o niebezpieczeństwie, na które twoja nie wiadomość mogła cię wystawić, chciałem ci dowieść, że jeżeli użyłem przeciwko tobie jakiejkolwiek broni, nie było wcale moim zamiarem dotknąć się ciebie, chyba w ostateczności. Życzyłeś, abym cię zaszczycił uściśnieniem ręki, staraj się więc długo pamiętać o zaszczycie, który cię spotkał.
— O! do pioruna, będę o nim pamiętał niezawodnie, powiedział galernik rozrywając lewą ręką palce prawej, przyrośnięte jedne do drugich. Dziękuję za naukę, panie Salvatorze, skorzystam z niej i nie będziesz pan żałował; człowiek, tak dobrze jak ja uprzedzony, stanie za dwóch ludzi.
— Skończmy, odezwał się Salvator.
— Ostatnie twoje rozkazy...
— O wpół do siódmej będziesz u pana Gerarda i nie wypuścisz go z swej opieki aż do ósmej, jutro zaś rano przyjdziesz po pozostałe pięć tysięcy franków na ulicę Macon Nr. 4, co gdy nastąpi, pan Petrus, mniemany twój syn chrzestny, nie będzie ci już nic dłużny z pożyczki którą mu zrobiłeś.
— Rozumiem.
— Wbij sobie tylko dobrze w głowę, że pierwszą sztuczkę, jaką chciałbyś mi wypłatać, przepłacisz życiem, czy to z mej ręki, czy też z ręki sprawiedliwości.
— Przyrzekam panu myśleć tylko o tem, odpowiedział galernik skłoniwszy się pokornie Salvatorowi, który zbiegł prędko ze schodów i poszedł odszukać Jana Byka, błądzącego po placu Obserwatorjum.

Koniec tomu czternastego.