Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/166

Ta strona została przepisana.

do miasta. Potem, przez ulicę Mouffetard i Clichową, dostali się na ulicę Triperet.
Co się tyczy dziewczynki, skulonej w zakątku wózka, ta, jak powiedzieliśmy, nie dawała innych znaków życia, tylko zapytaniami od czasu do czasu czynionemi Brocancie, głosem zdjętym niewysłowionym niepokojem.
— Ona nie biegnie za mną?... wszak prawda?...
Zaledwie zszedłszy z wózka, rzuciła się do sieni i jak gdyby posiadała własność widzenia nocą, weszła na schody, biegnąc po ich stopniach jak kot najzręczniejszy.
Brocanta szła za nią, otworzyła drzwi od swej komórki i rzekła:
— Wejdź, dziewczynko! nikt nie wie, że tu jesteś, bądź więc spokojna.
— Więc ona tu nie przyjdzie po mnie? zapytała dziewczynka.
— Bynajmniej.
I mała wcisnęła się jak łasica przez pół otwarte drzwi.
Brocanta zatrzasnęła je i zamknęła na klucz; następnie zeszła na dół, by wózek zaprowadzić do wozowni a osła do stajni. Wróciwszy, drzwi zamknęła na zasuwę. Potem zapaliła kawałek świeczki sterczącej w stłuczonej butelce, i przy słabem jej światełku szukała małego zbiega.
Mała zaczołgała się omackiem w najoddaleńszy zakąt strychu, tam uklękła i odmawiała wszystkie modlitwy, jakie umiała na pamięć.
Wtedy Brocanta zawołała na nią. Ale mała znakiem odmówiła. Brocanta wzięła ją za rękę i przyciągnęła ku sobie. Dziewczynka poszła, lecz z wyraźną niechęcią.
Stara chciała ją wypytywać. Na wszystkie jej zapytania, dziewczynka nic nie odpowiadała, tylko te wyrazy:
— Nie, onaby mnie zabiła!
Tym sposobem Brocanta nie mogła się nic dowiedzieć, ani o jej pochodzeniu, ani o rodzicach, ani o nazwisku, ani o tem dlaczego chciano ją zabić, ani kto jej zadał ranę, którą miała na piersiach.
Dziewczynka rok blisko zachowywała zupełne milczenie; tylko w nocy, podczas snu strasznego, gdy ją jakaś zmora dusiła, krzyknęła raz:
— A! zlituj się nademną, pani Gerard! ja ci nic złego nie zrobiłam, nie zabijaj mnie!
Wszystko więc, czego dowiedzieć się mogła stara, to,