że kobieta co chciała zabić dziewczynkę, nazywa się Gerard. A ponieważ trzeba było jakkolwiek nazwać dziecko, przeto Brocanta nadała jej imię „Róży“, które jej pozostało.
Tegoż samego wieczora, gdy ją sprowadziła do siebie, widząc że mała nie chce nic mówić i w nadziei, że może nazajutrz będzie mowniejszą, ukazała jej rodzaj tapczana, na którym spało już dziecko starsze od niej może o rok lub dwa i powiedziała, ażeby się przy niem położyła. Ale dziewczyna odmówiła; barwa siennika, brud kołdry, wstrętem ją przejmowały, bo o ile sądzić można było z cienkiej bielizny i wytwornego kroju sukienki, należeć musiała do rodziców zamożnych.
Wzięła krzesło, oparła je o ścianę i usiadła na niem, mówiąc, że jej tak będzie dobrze. Jakoż przepędziła noc na krześle. Nade dniem dopiero zasnęła.
Około szóstej zrana, gdy dziecko spało, Brocanta wstała i wyszła. Udała się na ulicę Neuve-Saint-Medard, by zakupić całkowite ubranie dla dziewczynki.
Ubranie to składało się z bawełnianej sukienki w białe groszki, z żółtej chustki w czerwone kwiaty, z dziecinnego czepeczka, z dwóch par wełnianych pończoszek i z pary trzewików. Wszystko to kosztowało siedm franków. Brocanta spodziewała się, że za zdjętą z dziewczynki odzież, weźmie cztery razy tyle.
W godzinę wróciła ze sprawunkiem i zastała dziewczynkę wciąż skuloną na słomianem krześle i opierającą się wszelkim zaczepkom, jakie czynił Babolin, by ją do zabawy z sobą pociągnąć.
Gdy klucz odezwał się w zamku, dziewczynka zadrżała wszystkiemi członkami; gdy drzwi się otworzyły, zbladła jak chusta.
Widząc ją bliską zemdlenia, Brocanta zapytała co jej jest.
— Myślałam, że to ona! odpowiedziała dziewczynka.
„Ona“!... Więc to przed kobietą tak uciekała.
Brocanta rozłożyła na stołku sukienkę niebieską, chustkę żółtą, czepeczek, pończoszki i trzewiki. Dziewczynka patrzyła na to niespokojnie.
— Pójdź-że tu! rzekła.
Lecz mała nie ruszając się z krzesła, wskazała palcem na ubranie.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/167
Ta strona została przepisana.