Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1674

Ta strona została przepisana.

Po upływie pięciu minut, Brezyl westchnął przeciągle i przestał drapać ziemię łapami, przykładając pysk do jednej części wydrążenia i dysząc głośno.
— Jest już, jest! zawołał radośnie Salvator. Znalazłeś, nieprawdaż mój psie?
— Co znalazł? zapytali obecni.
— Szkielet, powiedział Salvator. Brezyl tu! reszta do ludzi należy; tu, mój psie!
Pies wyskoczył z dołu i przykucnął na brzegu, patrząc na swego pana, jakby chciał mu powiedzieć: „Na ciebie teraz kolej.“
W istocie Salvator wszedł do dołu, wsunął rękę w miejsce najgłębsze i wołając doktora:
— Chodź pan i dotknij ręką, powiedział.
Doktor poszedł odważnie, podczas gdy pozostali zupełnie już wytrzeźwieni, spoglądali po sobie ze zdumieniem. Wyciągnąwszy rękę, jak to uczynił jego poprzednik, na trafił na materję miękką i jedwabistą, która dreszczem przeszła Salvatora, gdy Brezyl po raz pierwszy odkrył szkielet dziecka w parku Viry.
— O, o! zawołał, to są włosy.
— Włosy! powtórzyli obecni.
— Tak, panowie, rzekł Salvator, możecie się o tem przekonać, jeżeli przyniesiecie zapalone świece.
Pospieszono do pałacu po światło.
Doktor i Brezyl pozostali sami, Salvator zaś poszedł do małej budki, gdzie ogrodnik składał narzędzia i powrócił natychmiast, niosąc rydel.
Biesiadnicy ustawili się w około otworu, oświeconego pięćdziesięcioma świecami.
Na wierzchu ziemi dawał się spostrzedz kosmyk bloncd włosów.
— Dalej, dalej! powiedział doktor, trzeba dokończyć.
— Właśnie chcę to uczynić, odrzekł Salvator. Panowie, rozłóżcie serwetę przy rowie.
Salvator spuścił się do dołu i z wielką ostrożnością, można nawet powiedzieć z uszanowaniem, zapuścił rydel w ziemię i wydobył zwolna na powierzchnię główkę dziecięcą, spoczywającą na posłaniu z gliny.
Dreszcz zimny przebiegł widzów, gdy Salvator przez swe białe rękawiczki, których nie zdjął dotąd, wziął deli-