stołu od początku obiadu, nie byłbym przyszedł popsuć go przy końcu.
— Wierzaj, drogi panie Gibassier, pospieszył powiedzieć Gerard, że żałuję bardzo mojego zapomnienia, lecz upewniam cię, iż było ono mimowolne i od ciebie tylko zależeć będzie, abym je naprawił.
— Wątpię bardzo, powiedział Gibassier, udając głęboki, smutek, gdyż w istocie gniewam się bardzo na pana.
— Na mnie?
— Tak, zraniłeś mi pan serce, a wiesz o tera, mówił, podnosząc z ruchem rozrzewniającym rękę do piersi, że rany w serce zadane bywają śmiertelne. Niestety! ciągnął dalej, przechodząc ze smutku do narzekania, jeszcze jedna wiara, która gaśnie, jeszcze jedno złudzenie, które odbiega, jeszcze jedna czarna karta do zapisania w księdze już tak ponurej mego życia! O przyjaźni! lekkomyślna i niestała przyjaźni, którą lord Byron tak fałszywie nazwał miłością bez skrzydeł, ileż złego mi wyrządziłaś i ile jeszcze zadasz mi boleści! Miał słuszność poeta, że zamiast napisać odę na pochwałę przyjaźni, wykrzyknął z goryczą: „Dzisiaj twoje ołtarze, o bogini! nie są już oświecone ogniem poświęceń, w sklepieniach twojej świątyni nie rozlega się już odgłos śpiewu twoich wiernych. Wypędzona przez interes ze swego dawnego pobytu, błąkasz się teraz sama, opuszczona, igraszka nieszczęśliwa ludów, dworów i wszystkich nędznych śmiertelników, których męczy brudna chciwość. Pomiędzy ludźmi pyszniącymi się swemi bogactwy, urodzeniem i wielkością, któż zwraca uwagę na twe wołanie, któż lituje się nad twem nieszczęściem, któż odwiedzi twoją świątynię? Niestety, niestety! nieszczęśliwy Gibassier, jak Portland, bohater poematu, sam jeden domaga się tam wejściau.
Po tej pretensjonalnej przemowie, której głębokiej uczoności nie ocenił dostatecznie pan Gerard, były galernik wyciągnął żółtą fularową chustkę, i udawał, że ociera oczy.
Filantrop z Vanvres, który nie rozumiał i przyznać musimy, zrozumieć nie mógł, gdzie zmierza gadanina jego towarzysza, sądził, że w istocie jest wzruszony i zaczął go pocieszać, tłómacząc się zarazem.
Lecz tenże ciągnął dalej:
— Świat teraźniejszy musiał się stać bardzo złym, kiedy świat starożytny cytuje, nie licząc Achilla i Patrokla, aż
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1681
Ta strona została przepisana.