Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1682

Ta strona została przepisana.

cztery przykłady przyjaźni, która z ludzi robiła półbogów, jak Herkulesa i Piritousa, Oresta i Pylada, Eurjala i Nisusa, Damona i Pytiasza, przeciwko którym to przykładom nie ma nic do przeciwstawienia. O! my żyjemy prawdziwie w wieku piekielnym, kochany panie Gerard!
— Chcesz pan pewno powiedzieć, że jesteśmy przy rogatce Piekielnej, powiedział stangret, który zatrzymawszy fiakra, stanął przy drzwiczkach i usłyszał ostatnie słowa Gibassiera.
— A! jesteśmy przy rogatce Piekielnej? powiedział Gibassier, przybierając głos naturalny. Ho! ho! droga nie wydała mi się długą. Ileż to już czasu jakeśmy wyjechali?
Wydobył zegarek.
— Godzina i kwadrans, słowo daję! przyjechaliśmy już, kochany panie Gerard.
— Ależ, zapytał tenże z niepokojem, nie jesteśmy na ulicy Jerozolimskiej, zdaje mi się?
— A któż panu powiedział, że jedziemy na ulicę Jerozolimską? Nie ja przecież, mówił Gibassier.
— Gdzież zatem jedziemy? zapytał filantrop zdziwiony.
— Ja idę za swojemi interesami, powiedział galernik, a jeżeli pan także masz jakie, radzę ci zajmij się niemi.
— Ależ mnie żadne interesa nie sprowadzają do Paryża, powiedział Gerard osłupiały.
— A! tem gorzej! bo gdybyś trafem miał dzisiaj interes w stolicy i gdyby ten interes był w tym cyrkule, to byłbyś już na miejscu.
— Ależ, mości Gibassier, zawołał Gerard, prostując się, czy przypadkiem nie żartujesz sobie ze mnie?
— Trochę zakrawa na to, mości Gerard, odparł galernik, wybuchając śmiechem.
— A zatem pan Jackal nie oczekuje mnie? krzyknął Gerard wściekle.
— Nietylko cię nie oczekuje, lecz mogę ci jeszcze powiedzieć, że wchodząc do niego o tej godzinie, zrobisz mu nie bardzo przyjemną niespodziankę.
— To ma znaczyć, żeś mnie wywiódł w pole, mości ladaco! powiedział Gerard, odzyskując zuchwałość w miarę, jak znikało niebezpieczeństwo.
— Najzupełniej cię zwiodłem, szlachetny panie Gerard. Teraz skwitowaliśmy się, czyli zrównali, jak zechcesz.