Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1683

Ta strona została przepisana.

— Ależ ja ci nigdy nic złego nie zrobiłem, Gibassierr krzyknął pan Gerard. Zkądże taki żart niewczesny?
— Ty nigdy nic złego mi nie wyrządziłeś? mówił Gibassier. On powiada, że mi nigdy nic złego nie wyrządził, niewdzięcznik! A o czemże mówimy od wyjazdu z Vanvres, jeżeli nie o czarnej niewdzięczności? Jakto, drogi przyjacielu, dajesz w swojej willi w Vanvres świetną ucztę gastronomiczno-polityczną, zapraszasz na tę ucztę wyborczą i kuchenną swoich najbliższych znajomych, a nie uprzedzasz o tem najczulszego przyjaciela, twego Piritousa, Pilada, Eurjala, Damona, twego wreszcie drugiego siebie samego! Zapominasz o nim jak o torbie najpotrzebniejszej w podróży; odrzucasz jego poświęcenie. Niech bogowie ci wybaczą, lecz co do mnie chciałem się pomścić za zniewagę w sposób, w jaki mi była wyrządzoną: pozbawiłeś mnie swego obiadu, ja pozbawiłem twój obiad ciebie samego. Cóż na to mówisz? I zamykając prędko drzwiczki: Wziąłem fiakra o czwartej godzinie, powiedział, a że niechcę, aby cię zdarł zanadto, powiadam ci czas, co do ceny zaś, to pięć franków za sześćdziesiąt minut, dopokąd podoba ci się go zatrzymać.
— Jakto, krzyknął Gerard, który nie mógł nigdy przezwyciężyć swego pociągu do oszczędności, ty nie płacisz?
— A to dobre! mówił Gibassier, gdybym zapłacił, w czemże byłby żart?
I kłaniając mu się z uszanowaniem trochę szyderskim: Do wadzenia, szanowny panie Gerard, powiedział, i znikł.
Pan Gerard osłupiał.
— Gdzie mam cię zawieść, obywatelu? Wiesz, że wzięto mnie o czwartej i że zgodzony jestem pięć franków za godzinę, licząc w to powrót próżny?
Pan Gerard chciał gniewać się na woźnicę, ależ to nie było winą tego poczciwego człowieka, wzięto go na stacji, ugodzono i pojechał w dobrej wierze. Gibassier był jedynie człowiekiem, na którego mógł się oskarżać pan Gerard.
— Do Vanvres, powiedział, lecz pięć franków na godzinę mój przyjacielu, to nie darmo.
— A! jeśli wam się podoba mnie tu zapłacić, to jeszcze wolę, na czas jaki się zanosi.
Pan Gerard wysunął nos i spoglądał na niebo. W samej rzeczy, burza zbierała się nad Vaugirard i słychać było głuchy huk grzmotów.