Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1686

Ta strona została przepisana.

Postąpił kilka kroków, macając nogami i natrafiwszy na pierwsze stopnie schodów, podniósł głową, wołając kamerdynera. Nie otrzymał odpowiedzi.
Wszyscy jedzą w kuchni, mówił głośno do siebie, jakby chcąc tym sposobem nadać temu przypuszczeniu większe prawdopodobieństwo.
W tej chwili gwałtowne uderzenie pioruna dało się słyszeć, błysnęło i pan Gerard zobaczył, że drzwi wiodące do ogrodu, były również otwarte.
— O! o! wyszeptał, co to znaczy? Możnaby przypuścić że ten dom opustoszał.
Doszedł po ciemku do końca sieni, bo widzieć tylko można było w chwili błyskawic, i ztamtad zobaczył światło w oficynie.
— Aha! powiedział, ja zaraz myślałem, że moi hultaje tam są.
I mrucząc pod nosem, posuwał się do kuchni. Lecz na progu się zatrzymał; nakrycia były pokładzione jakby do kolacji, tylko ludzie znikli.
— A! zawołał, coś niepojętego się tu dzieje.
Wziął światło, powrócił przez korytarz kuchenny do sali jadalnej. Sala była pusta. Przebiegł cały dół mieszkania. Z dołu poszedł na pierwsze piętro, pusto znów; poszedł na drugie piętro, i tu pusto. Wołał; ponure echo odpowiadało tylko.
Przechadzając koło zwierciadła, pan Gerard cofnął się z przerażenia. Zląkł się sam siebie, tak był blady. Zszedł napowrót ze schodów, trzymając się poręczy; nogi uginały się pod nim. W końcu znalazł się znowu w sieni i wyszedł na balkon, podnosząc światło, aby zobaczyć trawnik. Lecz w tej chwili podmuch wiatru zgasił świecę. Gerard znalazł się znowu w ciemnościach.
Jakiś niezwyciężony przestrach, z którego nieumiał sobie zdać sprawy, opanował go. Przez chwilę myślał, aby iść do swego pokoju i tam się zabarykadować, gdy nagłe wydał krzyk przerażenia i zatrzymał się, jak gdyby wrósł w deski balkonu.
Niebo roztworzyło się i przy świetle błyskawicy zobaczył stół wywrócony i obrus powiewający jak całun grobowy.
Któż mógł wywrócić stół na trawniku! Ależ może źle widział, błyskawica była tak szybką...