Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1691

Ta strona została przepisana.

I mimo chęci musiał szukać innego sposobu ratunku. Było tych sposobów nie jeden, lecz dwa.
Uciekać, uciekać pospiesznie, uciekać nie oglądając się za siebie, uciekać nie pożegnawszy nikogo, tak jak uciekli biesiadnicy, jak uciekli służący, nie zatrzymując się jak o mil dwadzieścia; gdyby koń padł w drodze, wziąć innego, zmieniać go na każdej stacji, przebyć cieśninę, przepłynąć morze i nie zatrzymać się aż w Ameryce.
Tak; lecz jakże uczynić to bez paszportu? Na pierwszej zaraz stacji poczthalter odmówiłby mu konia i posłał po żandarmów.
Trzeba więc iść do pana Jackala, opowiedzieć mu zdarzenie i zapytać go o radę.
Jedenasta biła. Biorąc szybkiego konia, a pan Gerard miał dwóch takich biegunów w swej stajni, można było stanąć o wpół do dwunastej w dziedzińcu Prefektury.
Niezawodnie był to najlepszy sposób.
Gerard podniósł się, pobiegł do stajni, okulbaczył sam najlepszego konia, wyprowadził go bocznemi drzwiami, zamknął je za sobą, skoczył na konia z lekkością młodzieńca, ścisnął go ostrogami i bez kapelusza, nie troszcząc się, że deszcz bije w jego gołą czaszkę, puścił się cwałem drogą do Paryża.
Zostawmy teraz mordercę pędzącego i idźmy za Salvatorem, który unosi w tryumfie kości nieszczęśliwej ofiary.

IV.
Dowody.

Salvator przybył do pana Jackala właśnie w chwili, kiedy Gerard rozpoczynał swą rozpaczliwą bieganinę.
Dla pana Jackala, wiadomo, nie było ani dnia, ani nocy. O której godzinie sypiał, nikt tego nie wiedział, on sypiał tak jak drudzy jedzą, na kolanie.
Wydany był rozkaz, ażeby Salvatora wpuszczać o którejbądź przyjdzie porze.
Pan Jackal przesłuchiwał raportu, który musiał być dosyć zajmującym, gdyż prosił Salvatora ażeby poczekał pięć minut.
Po pięciu minutach Salvator wchodził akurat jednemi drzwiami, kiedy agent wychodził drugiemi.