Owszem, i jedno słowo, a raczej jedna wskazówka postawi pana na drodze: jest to człowiek co popełnił zbrodnię, za którą jutro macie tracić pana Sarranti.
— A! ba! wykrzyknął pan Jackal, niuchając hałaśliwie tabakę, czy pewnym pan jesteś tego co mówisz? Sądzisz pan, że znam tego człowieka, mordercę? Brrum!
— Panie Jackal, rzekł Salvator, czas nam obu jest drogi; nie mamy go obaj do stracenia, choć go używamy odmiennie i kierujemy go do dwóch celów przeciwnych; użyjmy go więc pożytecznie. Posłuchaj pan mnie nie przerywając; a wreszcie znamy się od zbyt dawna, ażeby grać z sobą w ślepą babkę, jeżeli pan jesteś potęgą, jestem nią i ja, wiesz pan dobrze. Nie chcę przypominać, żem panu uratował życie; chcę tylko powiedzieć, że kto rękę na mnie podniesie, nie przeżyje dwudziestu czterech godzin.
— Wiem o tem, rzekł pan Jackal, ale wierzaj mi, że obowiązek stawiam nad życie, i że to nie pogróżkami...
— Ja panu nie grożę, a dowód, iż zamiast formy twierdzącej użyję pytającej. Czy myślisz pan, że kto rękę na mnie podniesie, przeżyje dwadzieścia cztery godzin?
— Nie myślę, odrzekł spokojnie pan Jackal.
— Nie chciałem panu nic innego powiedzieć... teraz idźmy do celu. Jutro ma być stracony pan Sarranti.
— Zapomniałem o tem.
— Masz pan krótką pamięć, gdyż dziś o godzinie piątej sam kazałeś uprzedzić kata.
— Dla czego u djabła ten Sarranti tak panu leży na sercu?
— Jest to ojciec mojego najlepszego przyjaciela, księdza Dominika.
— Wiem o tem. Biedny ten młodzieniec otrzymał nawet odroczenie wyroku z łaski królewskiej na trzy miesiące; inaczej, ojciec jego już od sześciu miesięcy byłby stracony. Udał się do Rzymu, nie wiem po co, ale zapewne chybił celu albo umarł w drodze; odtąd bowiem się nie pokazał. To bardzo nieszczęśliwie!
— Nie tak bardzo nieszczęśliwie, jak pan mniemasz; gdyż kiedy on szedł do Rzymu zapewne błagać łaski, zostawił tu mnie dla wymierzenia sprawiedliwości. Wziąłem się więc do dzieła, i z pomocą Boga, który nie opuszcza serc dobrych, udało mi się.
— Udało się panu?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1693
Ta strona została przepisana.