— Bynajmniej. O! strzegłem się już tego! My, myśliwi, powiadamy, że nie weźmiesz dwa razy lisa na tę samą przynętę. Nie, ja dzisiaj zrobiłem robotę sam.
— Jakto, sam?
— Tak jest, w dwóch słowach. Wiedziałem, że dzisiaj wieczór jest wielki obiad wyborczy u pana Gerarda. Urządziłem się tak, ażeby na godzinę lub dwie oddalić Gerarda od jego gości. Wtedy wszedłem, zająłem miejsce jego przy stole, podczas gdy Brezyl skrobał pod stołem. Krótko mówiąc, Brezyl skrobał tak dobrze, że po kwadransie dość mi było odrzucić stół na bok i ukazać gościom pana Gerarda, robotę mojego psa. Było ich dziesięciu, jedenasty trawił wypite wino, nie wiem już gdzie. Podpisali oni protokół najformalniejszy, ponieważ między podpisanymi znajdują się: lekarz, notarjusz i komornik. Proszę, oto ten protokół; a co do szkieletu, dodał Salvator, wstając i rozkładając obrus, złożony we czworo na biurku pana Jackala, oto jest!
Jakkolwiek nawykły do codziennych dramatów, co się rozwijały pod jego oczyma, pan Jackal tak mało spodziewał się podobnego rozwiązania, że odsunął fotel blednąc, i wbrew zwyczajowi, nie usiłując ukrywać wzruszenia.
— Teraz, rzekł Salvator, słuchaj mnie pan dobrze. Przysięgam panu na Boga, że jeśli pan Sarranti będzie stracony jutro, to ja ciebie, ciebie tylko jednego, panie Jackal, czynię odpowiedzialnym za śmierć jego! Wszak to jasne, nieprawdaż? i nie możesz pan oskarżać mowy mojej o dwuznaczność? Oto są zatem dowody przeświadczające. Tu okazał kości. Zostawiam je panu, mówił dalej Salvator, dla mnie wystarczy protokół. Podpisany on jest przez trzech urzędników publicznych: lekarza, notarjusza i komornika. Ja w te tropy idę zanieść skargę do prokuratora królewskiego; jeżeli potrzeba, pójdę dalej, choćby do samego króla.
I Salvator sucho skłoniwszy się naczelnikowi policji, wyszedł z jego gabinetu razem z Brezylem, zostawiwszy pana Jackala ogłuszonego i wielce zaniepokojonego usłyszaną groźbą.
Pan Jackal znał Salvatora dawno, widział go nieraz przy robocie, wiedział, że jest człowiekiem stanowczym i był przekonany, że Salvator nigdy nie obiecuje nic, czego by nie dotrzymał.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1696
Ta strona została przepisana.