— Wierzaj mi, rzekł Jan Robert do Petrusa, wyjdźmy ztąd, ja tu nie mogę wytrzymać!
— Wyjść, kiedyśmy jeszcze nie weszli! zawołał Petrus, co znowu? Myśleliby że się boimy i puściliby się za nami po wszystkich ulicach Paryża.
— A tobie jak się zdaje? zapytał Jan Robert odwracając się do Ludowika.
— Mnie się zdaje, że kiedyśmy raz już tu weszli, to bądźmy do końca.
— A, dajcież pokój!
— Baczność! zawołał Petrus, patrzą na nas. Ty, który jesteś człowiekiem teatralnym, powinieneś wiedzieć, że wszystko zależy od debiutu.
I zmierzając prosto do rodzaju krateru, który otworzył się przed turkiem, gdzie ciało tego nieszczęśliwca zapadło się i zkąd wystawały tylko końce jego butów i koniec kity od turbana.
— Dostojny muzułmaninie, rzekł stojąc wciąż z małpą na ramionach, wszak znasz przypowieść swego patrona Mahomeda-ben-Abdalah, synowca wielkiego Abu-Tabela, książęcia Mekki?
— Nie, odpowiedział głos wychodzący z głębin rozłamanego stołu.
— „Skoro góra nie przychodzi do mnie, ja przychodzę do góry!“
Wtedy schwycił znienacka małpę za skórę na szyi, zdjął ją z ramion jak kapelusz i kłaniając się turkowi ulicznikiem, który wił mu się w wyciągniętej ręce.
— Najniższy pokłon, dobry muzułmaninie! rzekł.
I znowu zarzucił na ramiona chłopaka, który czemprędzej zsunął się wzdłuż jego ciała, jak ze słupa namydlonego i wykrzywiając się, znikł w kącie, do którego nie dochodziło światło trzech czy czterech lamp oświecających tę jaskinię.
Ten dowód grzeczności i siły połączonych razem, zjednał Petrusowi powszechny oklask.
Turek zaś bardzo niewyraźnie odpowiedział na jego grzeczności, tylko, jak tonący, uczepił się ręki podanej mu przez Petrusa, który jednem poruszeniem postawił go na nogach, na podstawie widocznie niedostatecznej przynajmniej w tej chwili, dla posągu tak mocno wstrząśniętego.
— Istotnie, rzekł Petrus po dokonaniu czynów przez
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/17
Ta strona została przepisana.