— Tym sposobem, w nieobecności swej pozostawiłeś gości przy stole.
— Niestety, tak.
— Nie pomyślawszy, że stół stoi na tem samem miejscu, na które przeniosłeś trupa tej nieszczęsnej dzieciny.
— Panie Jackal! wykrzyknął zabójca, zkąd pan to wiesz?
— A czyż wiedzieć wszystko nie jest mojem rzemiosłem?
— Więc pan wiesz?...
— Wiem, że za powrotem do domu zastałeś gości rozpierzchających się, dom pusty, stół przewrócony, a dół próżny.
— Panie Jackal, zawołał nędznik, gdzie może być szkielet?
Pan Jackal pociągnął za jeden róg obrus złożony na jego biurku i odkrył kości.
— Oto jest, rzekł.
Gerard wydał okrzyk okropny, zerwał się jak warjat i rzucił ku drzwiom.
— Cóż pan znowu wyrabiasz? zapytał Jackal.
— Nic nie wiem... uciekam.
— Dokąd? Nie ujdziesz czterech kroków w tym stanie, a zaaresztują cię! Panie Gerard, kiedy kto chce być złodziejem, zabójcą, krzywoprzysięzcą, powinien mieć inną głowę niż pan; zaczynam mniemać, że pan urodziłeś się, ażeby być uczciwym człowiekiem. Pójdźno pan tu i pomówmy spokojnie, tak jak należy, kiedy położenie jest ciężkie.
Gerard wrócił chwiejąc się i usiadł na fotelu, z którego się przed chwilą porwał.
Pan Jackal podniósł okulary i patrzył na nędznika takiemi oczyma, jakiemi kot patrzy na mysz, którą trzyma w łapach. Po chwili takiego badania, które wyciskało krople potu na łysem czole mordercy:
— Wiesz pan co, rzekł, że wyborniebyś się przydał na bohatera do jakiego melodramatu, byłbyś nieoceniony: jakżeż to życie twoje jest pełne wypadków dramatycznych! Co za przeszywające sceny, jakie drgające zajęciem perypetje zawiera nieznany dramat twego żywota, nie licząc już psa! Gdzieżeś to pan poznał się z tym psem? Ten djabelski Brezyl musi coś osobiście cierpieć do ciebie?
Gerard wydał jęk.
Pan Jackal nie zdawał się na to uważać i mówił dalej:
— Na honor! cały Paryż przyklaskiwałby dramatowi ta-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1700
Ta strona została przepisana.