kiego ustroju. Prawda, że nie ma on jeszcze rozwiązania, ale my tu jesteśmy od tego, nieprawdaż, czcigodny panie Gerard? Zasłona spadła na czwartym akcie: stół przewrócony, dół próżny, biesiadnicy i słudzy uciekający z przeklętego domu; tableau!
— Panie Jackal, szeptał morderca głosem błagalnym, panie Jackal!...
— O! wiem co pan chcesz powiedzieć: że nie wiesz już jak się z tego wydobyć: ba! to twoja rzecz. We współpracownictwie każdy robi za siebie sam, albo jeden z dwóch będzie okradziony. Ja zrobiłem swoje: zatrzymałem obrońcę niewinności i psa cnotliwego!
— Jakto?
— Młodzieńca, który przewracał i dusił moich agentów, oraz psa, który ich szarpał. Dla kogoż to, sądzisz, włożono jednemu dyby na ręce, a drugiemu głowę w worek? To dla ciebie, niewdzięczny!
— Ten młodzieniec? ten pies?...
— Młodzieńcem tym, czcigodny panie Gerard, jest Salvator, posłaniec z ulicy Żelaznej, przyjaciel księdza Dominika, syna pana Sarrantego, a pies, to Brezyl, pies twego nieboszczyka brata, przyjaciel jego nieszczęśliwych dzieci; Brezyl, którego myślałeś, żeś zabił, a którego niezgrabiaszu, chybiłeś, a raczej trafiłeś w złe miejsce, i który rozedrze cię żywcem jeśli cię spotka, o to możesz być spokojnym!
— O! mój Boże! odezwał się Gerard, opuszczając głowę na ręce.
— Jakiżeś pan nieroztropny, żeby przyzywać Boga, rzekł pan Jackal, ależ, nieszczęsny człecze, gdyby on spojrzał w twoją stronę, mając właśnie pod ręką taką burzę, tożby cię spiorunował w tej chwili. Ale jest to wreszcie takie dobre rozwiązanie jak inne i rozwiązanie moralne; cóż o niem pan powiesz?
— Panie Jackal, w imię tej litości, która ci jeszcze w duszy pozostała, nie żartuj tak, zabijasz mnie.
I opuścił ręce wzdłuż fotela, głowa zwaliła mu się na akta.
— Nie poddawaj się pan tak bardzo, rzekł pan Jackal, nie pora blednąc, słabnąć, podłogę moją zalewać potem. Odwagi panie Gerard, odwagi!
Zbójca potrząsnął głową nic nie odpowiadając.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1701
Ta strona została przepisana.